Zmęczona mężem i jego lenistwem
Kiedy wyszłam za Pawła, wszystko było wspaniale. Nigdy nie zmuszał mnie do pracy, a kiedy pracowałam, wszystkie zarobione pieniądze wydawałam na siebie. Naszą rodzinę utrzymywał Paweł. Na szczęście robił wszystko, byśmy nigdy nie mieli problemów finansowych. I wiecie, byłam mu szczerze wdzięczna za to, że mogę żyć, jak chcę. Za to, że nigdy nie martwię się o pieniądze i nie zastanawiam się, jak zaczniemy następny dzień. Miałam pełne, absolutne zaufanie, że w razie czego, mój mąż się nami zajmie. Wierzyłam w tego człowieka i zawsze na niego liczyłam.
Miałam już 31 lat, kiedy Paweł powiedział, że bardzo chce syna i że już czas na dziecko. Wiadomo, większość kobiet obawia się, czy zdąży urodzić przed 27 rokiem życia, aby nikt ich nie nazywał „staroświeckimi matkami”. A oto ja, w wieku 31 lat, odważam się po raz pierwszy urodzić dziecko. Dlaczego by nie – mamy dom, mamy samochód. Mam męża, który dobrze zarabia i wiem, że z nim nie będę w niczym potrzebować. Ponadto Paweł bardzo pragnął dziecka, i byłam pewna, że skoro tak bardzo tego chce, będzie zachwycony synem i od czasu do czasu się nim zajmie. No więc, zdecydowaliśmy, zaplanowaliśmy i urodziłam.
Nawet kiedy jeszcze byłam w ciąży, Paweł okazywał mi i synowi w brzuchu niesamowitą czułość. Ciągle przykładał ucho do mojego brzucha, żeby usłyszeć syna. A kiedy ten po raz pierwszy kopnął na słowa taty, mąż był w pełnym zachwycie. A ja? Byłam w jeszcze większym zachwycie – nie każdej kobiecie tak się poszczęści, jak mi. I oto urodziłam syna, jak tego chcieliśmy. Kto by pomyślał, że będę miała depresję poporodową. Przez długi czas nie mogłam zrozumieć, że mam dziecko. Na szczęście przyjechała moja mama i pomagała mi z synem, pomagała opiekować się nim, usypiać, kąpać, uspokajała mnie. A co robił Paweł?
Paweł był zafascynowany naszym małym mieszkańcem tylko przez kilka miesięcy. A potem powiedział, że nie ma dla niego czasu. Czyli leżeć na kanapie, pić piwo i jeść ryby czas ma, ale potrzymać syna na rękach przez parę godzin już nie. Spytałam mamę o radę, a ona mi powiedziała, że większość mężczyzn jest taka. No bo co, przecież przynoszą do domu pieniądze – to normalne i powinnam to zaakceptować. Przecież żyję świetnie – nie mam powodów do zmartwień. Tak minęły dwa lata – ja byłam na urlopie macierzyńskim z synem, a mąż zarabiał na nasze życie. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że od drugiego roku strasznie się zmęczyłam ciągłym siedzeniem w domu, zmienianiem pieluch, gotowaniem zup i praniem, przygotowywaniem jedzenia. Wydawało mi się, że same ściany i dach domu mnie przytłaczają. Brakowało mi powietrza, emocji, wielu rzeczy.
A potem zaczęłam zajadać ten brak emocji. Dlaczego, zapytacie? I oto dowiaduję się, że znowu jestem w ciąży – w drugim miesiącu. Powiedziałam mężowi, a on powiedział, że skoro tak – będziemy rodzić. Nie ucieszył się, nie uśmiechnął nawet, jakby to było coś oczywistego. Nie miałam specjalnie ochoty znowu wracać do tego samego, ale co zrobić. Dziecko przecież już jest w brzuchu – trzeba. A potem urodziłam drugiego syna, nazwaliśmy go Paweł, jak męża. I znowu – pranie, gotowanie, sprzątanie, dziecko ciągle płacze, albo brzuch go boli, albo zęby się wyrzynają. Prosiłam Pawła tyle razy, żeby posiedział z dziećmi, a on ani rusz.
Urządzał awantury w weekendy z byle powodu, żeby tylko uciec z domu i znikał do znajomych, aż do końca weekendu. A ja sama z tymi wszystkimi pieluchami, śpioszkami, nocnym płaczem. Po co więc prosił mnie o dzieci? Żeby się nimi bawić jak zabawkami i porzucić? Rozumiem, pracuje, przynosi pieniądze. Ale mógłby chociaż czasami posiedzieć z dziećmi, żebym mogła gdzieś wyjść i się odprężyć, ale nie. Odpowiedź jest jedna – ty rodziłaś, ty się nimi zajmuj. Moja przyjaciółka mówi, żebym po prostu z samego rana wyszła z domu, jak robi to on. Ale nie pozwoliłaby mi na to moja sumienie. Jak zmusić ojca, żeby zwrócił uwagę na wychowanie swoich dzieci? Jak?
