Poprosiłam mamę, żeby przeprowadziła się do nas – i wróciłam do pracy. Mąż był przeciwny. Nie mógł mi tego otwarcie powiedzieć, że nie chce mieszkać z moją mamą, ale to czułam, bo ona naprawdę jest trudną osobą. Mama zaczęła rządzić w naszym domu. A ja przymykałam na to oczy
Po raz kolejny przekonuję się, że nasze życie nie składa się tylko z czerni i bieli, z dobra i zła, z cnót i grzechów. Jest w nim mnóstwo “półtonów” i odcieni. I nigdy nie jest tak, że w skomplikowanej sytuacji rodzinnej winę ponosi tylko jedna osoba z rodziny, jak się wydaje na pierwszy rzut oka. Niezależnie od tego, czy chodzi o rozpad związku między mężem a żoną, problemy wychowawcze, czy psucie relacji między dziećmi a rodzicami – zawsze jest jakaś przyczyna.
Wyjaśnię to na przykładzie własnej rodziny. Choćby po to, aby inni nie powtarzali moich błędów. Wyszłam za mąż, bo kochałam. Z roku na rok pojawiały się dzieci. Ale na urlopie macierzyńskim prawie nie byłam. Poprosiłam mamę, żeby przeprowadziła się do nas – i wróciłam do pracy.
Mąż był przeciwny. Nie mógł mi otwarcie powiedzieć, że nie chce mieszkać z moją mamą, ale to czułam, bo ona naprawdę jest trudną osobą. Mama zaczęła rządzić w naszym domu. A ja przymykałam na to oczy. Robiłam karierę, więc prawie nigdy nie było mnie w domu.
Kiedy ojciec zachorował, mama wróciła na wieś. Starszy syn już poszedł do szkoły, a młodszy uczęszczał do starszej grupy przedszkola. Mąż odprowadzał dzieci do przedszkola i szkoły, odbierał je, wieczorami spacerował z nimi, gotował jedzenie. Ja pilnowałam pracy. Wracałam do domu późno i padałam z nóg. Nawet nie miałam siły mówić z przemęczenia.
Z czasem dowiedziałam się, że mąż ma inną kobietę. Pierwsze, co pomyślałam: kiedy? Kiedy ma czas się z nią spotykać? Okazało się, że w ciągu dnia pracy. Bo jeśli jest chęć, to czas nie jest trudny do znalezienia. Zwłaszcza jeśli ta druga to jego szefowa.
W domu zaczęły się kłótnie. Nie zwracałam uwagi na to, czy dzieci nas słyszą, czy nie. Nie przebierałam w słowach. I w końcu mąż odszedł z domu.
Zatrudniłam kobietę, która odprowadzała dzieci do szkoły i przyprowadzała do domu, karmiła, pomagała odrabiać lekcje. Udawałam, że jestem ofiarą, biedną zdradzoną żoną, która pracuje na rzecz rodziny, a mąż tego nie docenił.
Przy każdej okazji zarzucałam synom, że pracuję, aby mieli wszystko, co potrzebne, a nawet więcej, a oni tego nie doceniają, bo nie chcą się uczyć, źle się zachowują. Wstyd się przyznać, ale mogłam powiedzieć nauczycielce: „To jest wasza praca. Nie umiecie pracować z dziećmi – to się zwolnijcie”.
…I dopiero niedawno dotarło do mnie, że sama zniszczyłam swoją rodzinę. Sama jestem winna temu, że mąż mnie opuścił i że mam źle wychowane dzieci. Gdybym w porę zrozumiała swoje błędy, to można by je jeszcze naprawić. Teraz już jest za późno. Starszy syn jest studentem, młodszy kończy szkołę. Nie szanują mnie, nie słuchają, mimo że nadal zarabiam pieniądze. Praca to jedyne, co mi się w życiu udało. Ale dla niej poświęciłam to, co najcenniejsze.
W swoim czasie wszyscy nasi krewni i przyjaciele potępiali mojego męża. Ale w jego postępowaniu jest więcej mojej winy, bo chciał mieć w domu gospodynię, matkę swoich dzieci. W szkole wszyscy nauczyciele narzekali na moich synów. Ale dzieci nie są winne, że nie poświęcałam im uwagi. Wszyscy współczuli mi, takiej mądrej i pięknej, bo moje życie się nie ułożyło. Ale nie zasługuję na współczucie. Mam to, czego chciałam.
Dlatego nie patrzcie na ludzi i ich problemy jednostronnie czy powierzchownie. Bo w życiu wszystko jest bardzo skomplikowane.
