Moja mama nie zaprasza nas na rodzinne uroczystości, bo nie podoba jej się, jak wygląda mój mąż

U nas, jak mama mówi, to „twórcza rodzina”. Tata kiedyś był muzykiem, mama uważa się za artystkę, a siostra też próbowała znaleźć swoje miejsce w sztuce, ale na razie bez powodzenia. Ja, chociaż skończyłam szkołę muzyczną, nigdy nie widziałam w sobie żadnego twórczego talentu, co niewymownie smuciło mamę.

Może się wydawać, że jesteśmy jakąś wyrafinowaną bohemą, ale nie. Mimo wszystkich swoich twórczych zapędów, mama nie zdołała zdobyć sławy jako artystka. A właściwie to udało jej się to, ale w bardzo wąskich kręgach – wśród podobnych „artystów”. Ale żeby mieć co jeść i czym płacić rachunki, mama pracuje jako nauczycielka w szkole.

Mimo to, mama uważa, że ma wysublimowany gust, który daje jej prawo decydować, kto wygląda dobrze, a kto nie, i wyrażać swoje zdanie na prawo i lewo.

Wygląd mojego męża nie spełnia jej oczekiwań. Mówi, że wygląda jak stary facet, który nie umie nosić garniturów. I ma rację, nawet się z nią nie kłócę. Mój mąż rzeczywiście nie umie nosić garniturów, bo w zwykłym życiu woli inny strój. Garnitur miał na sobie tylko na balu maturalnym i naszym ślubie. Ja też nie potrafię chodzić w wieczorowych sukniach.

Mój mąż pracuje w warsztacie samochodowym. To nie jest miejsce, do którego chce się chodzić w garniturze. Jest dobrym fachowcem, ma wielu klientów i zarabia na tyle dobrze, że możemy żyć na własny rachunek, nie prosząc nikogo o pomoc. Ale dla mamy to żaden wyznacznik.

Kiedyś, jeszcze na początku naszego małżeństwa, zaprosiła nas z mężem na swoje urodziny. Mąż przyszedł w dżinsach i koszuli – wszystko czyste i świeże, ale mamę tak to zdenerwowało, jakby przyszedł w brudnych łachmanach. Oczywiście jej „wybitni” goście byli w garniturach.

– Naprawdę nie znalazł się choćby jeden marynarka – syczała mama, teatralnie przewracając oczami.

– Nie mówiłaś nic o dress code – mogłam tylko odpowiedzieć.

– To przecież oczywiste! Czemu trzeba o tym przypominać?

Ale mama była zachwycona drugim zięciem, który był w garniturze i wygłosił długie i wymyślne toast. Mama aż mdlała z zachwytu. My z mężem dla przyzwoitości wysiedzieliśmy protokolarne czterdzieści minut i wyszliśmy.

Potem mama stwierdziła, że na rodzinne uroczystości lepiej, żebyśmy z mężem nie przychodzili, bo za bardzo wyróżniamy się z tłumu. Czyli ja mogę przyjść, ale mąż już nie powinien. No to co? Albo chodzimy razem, albo wcale. Wybraliśmy to drugie.

Mama jest bardzo obrażona, że nie chcę przychodzić sama na jej święta. Ale nas dwojga z mężem też nie zaprasza. W pewnym momencie z całą mocą zaczęła mi wmawiać, że wybrałam sobie niewłaściwego partnera.

– Nie rozumiesz, że przez twojego wybranka nasza rodzina się rozpada? Już nie przychodzisz na rodzinne święta, odłączasz się od nas. A co będzie dalej? Zapomnisz, jak się nazywam ja i twoja siostra? – pytała mama. – Mężczyznę trzeba wybierać z rozsądkiem. Przecież skończyłaś szkołę muzyczną, miałaś takie perspektywy!

Nawet nie próbowałam wdawać się w dyskusję. Nigdy nie miałam żadnych specjalnych perspektyw, realistycznie oceniam swoje możliwości, nie miałam talentu. Byłam pilna, i to wszystko. Nie jestem jak siostra, która, podobnie jak mama, wierzy w swoją wyjątkowość, ale nie ma nic szczególnego do pokazania w sferze twórczej.

A o mężu siostry nawet nie wspomnę. Jest artystą, tak eterycznym, że nie uważa za konieczne pracować. A po co mu? Żona go nakarmi, rodzice dorzucą pieniędzy – tak sobie żyje. Ale garnitury na nim wyglądają doskonale, jak na manekinie.

Kocham swojego męża. Z nim czuję się bezpieczna. Nieważne, co mówi mama, znalazłam mężczyznę odpowiedniego dla mnie – zwykłego, normalnego faceta, a nie wieszak na garnitury.