Po poznaniu przyszłej teściowej zmieniłam zdanie o ślubie

Z Andrzejem spotykaliśmy się już dość długo. Poznaliśmy się na studiach. Od razu spodobała mi się jego pewność siebie, determinacja i to, jak szarmancko potrafił obchodzić się z kobietą. Niespodziewanie, po czterech latach naszego związku, w dniu moich urodzin oświadczył mi się. Byłam pełna radości i postanowiliśmy nie zwlekać, tylko od razu zacząć szukać miejsca na wesele.

Rodziców Andrzeja znałam jedynie z opowieści, natomiast on już dawno poznał moich rodziców. Spakowaliśmy rzeczy i pojechaliśmy do jego rodziców, żeby się poznać. Przyznam, że bardzo się denerwowałam, jak mnie przyjmą, bo wcześniej nigdy nie dochodziło do spotkań z rodzicami chłopaków. Nie zdążyliśmy jeszcze dobrze wejść do ich domu, gdy przyszła teściowa powiedziała: „Synu, a jak ty zamierzasz wynieść swoją narzeczoną z urzędu na rękach? Przecież ona nie waży 45 kilogramów!”. Zrobiło mi się bardzo przykro i poczułam się nieswojo. Nigdy nie byłam bardzo szczupła, ale to nie powód, żeby tak się zachowywać.

Usiedliśmy przy pięknie nakrytym stole i zaczęliśmy omawiać szczegóły wesela. Przekazałam zdanie moich rodziców: „Moi rodzice sugerują, żeby nie robić hucznej uroczystości, a zaoszczędzone pieniądze przeznaczyć na podróż”.

— A ty, Daria, nie chcesz wesela jak wszyscy? My mamy dużą rodzinę, na pewno zaprosimy 200 gości. Syn jest jedyny, więc trzeba zrobić, jak należy. Czy może nie macie pieniędzy? Jeśli tak, możemy pożyczyć, a potem oddacie, ale z procentami. Andrzej mówił, że nigdzie nie pracujesz. A ja w twoim wieku już dawno zarabiałam. Chcesz siedzieć na garnuszku mojego syna? — mówiła bez przerwy teściowa.

Cały wieczór zadawała mi niewygodne i niestosowne pytania, na które ledwo mogłam odpowiedzieć. A kiedy szliśmy spać, Oksana powiedziała, że jestem najgrzeczniejsza ze wszystkich dziewczyn, które miała okazję poznać. Musiałam spędzić z nimi trzy dni. To wystarczyło, żebym zrozumiała, że nie chcę mieć nic wspólnego z tą rodziną. Wróciłam do domu w kiepskim nastroju. Wiedziałam jednak jedno – nie zamierzam wychodzić za Andrzeja.

Następnego dnia dzwonił, próbując dowiedzieć się, co się stało, a ja po prostu powiedziałam, że wszystko jest odwołane. Kiedy usłyszał moją odpowiedź, zaczął mnie wyzywać. Mówią, że „niedaleko pada jabłko od jabłoni”.

Od tego czasu poświęciłam cały wolny czas pracy i nie wchodzę w żadne związki. Zobaczymy, co będzie dalej. Jak myślicie, czy postąpiłam słusznie?