Synowa zostawiła dzieci mężowi i odeszła, oznajmiając, że przeceniła swoje możliwości i nie jest gotowa na bycie matką

W naszej rodzinie wszyscy wciąż są w szoku z powodu tego, co zrobiła moja niezbyt rozumna synowa. Najpierw tylko mówiła, że szczęście kobiety tkwi w macierzyństwie, nawet z pracy odeszła na samym początku ciąży, żeby, broń Boże, nic się nie stało. A potem urodziła bliźnięta, przez trzy miesiące była matką, po czym oznajmiła, że się przeceniła, jest wszystkim zmęczona i odeszła, zostawiając dzieci mężowi. Powiedziała, że będzie lepiej płacić alimenty.

Mojej, mam nadzieję, że wkrótce byłej, synowej Annie w momencie ślubu było dwadzieścia trzy lata. Ja ostrzegałam syna, żeby się zastanowił, ale on mnie nie posłuchał, twierdząc, że łączy ich wielka miłość.

Ania miała pogląd, że mężczyzna to żywiciel, nadzieja i oparcie, a kobieta – strażniczka domowego ogniska, matka i gospodyni. Utrzymać rodzinę mógł i on sam, pensja Ani niewiele wnosiła do budżetu domowego.

Osiem miesięcy po ślubie synowa z radością oznajmiła, że spodziewają się dziecka. Wkrótce potem od razu zrezygnowała z pracy, bo nie widziała możliwości codziennego dojeżdżania do biura.

– W transporcie tłok, wszyscy kichają i kaszlą, a w biurze wiecznie ktoś z katarem. Po co ryzykować zdrowiem? – tłumaczyła swoją decyzję.

Mnie ten krok wydawał się głupi, ale co ja mogę. Znowu syn jej decyzję poparł, mówiąc, że po porodzie i tak nie będzie pracowała, bo zajmie się dzieckiem i domem.

Później okazało się, że synowa spodziewa się nie jednego, a dwojga maluchów. To dopiero była niespodzianka. Ale jej optymizm nie zniknął.

– To świetnie! Za jednym razem będziemy mieć od razu dwoje maluchów! Zaczną się razem bawić, a mnie będzie łatwiej – szczebiotała.

Nie chciałam jej sprowadzać na ziemię, ale mimo to próbowałam wytłumaczyć, że jedno niemowlę to już wyzwanie, a co dopiero dwoje naraz. Moje słowa wcale do świadomości Ani nie dotarły.

Syn, rozumiejąc, że z dwoma niemowlętami żonie będzie ciężko, od razu zainteresował się kupnem zmywarki, pralki z funkcją suszenia, robota-odkurzacza i innych urządzeń, które mogły ułatwić młodej mamie życie. Gdybyśmy my w młodości mieli takie pomoce, nie znalibyśmy kłopotów!

A synowa tonami pochłaniała różne „mamine” lektury, chodziła na kursy dla ciężarnych, uprawiała specjalną jogę i całkowicie oddała się „procesowi”. Nie wiem, na ile to jej pomogło, ale poród i tak był przez cesarkę, bo lekarze mieli jakieś obawy. Najważniejsze jednak, że urodziła dwoje zdrowych dzieci.

Rodzice Ani mieszkają gdzieś daleko na wschodzie, więc na wypis ze szpitala nie mogli przyjechać, a ja specjalnie na poród wzięłam dwa tygodnie urlopu, żeby pomóc synowej na początku. W końcu dwoje niemowląt to nie żarty.

Choć cały dzień kręciłam się po ich domu, pomagając i doradzając, synowa chodziła niezadowolona i zmęczona. A czego się spodziewała? Że urodzi i będzie tylko uśmiechać się na spacerach, robiąc ładne zdjęcia maluchów? Starałam się ją odciążyć, ale wszystkich obowiązków wziąć na siebie nie mogłam. W końcu to ona jest matką.

Po tym, jak skończył mi się urlop, nadal starałam się wieczorami do nich zaglądać, w czymś pomóc. Zachowanie Ani mi się nie podobało. Robiła wszystko byle jak, a kiedy jej nie szło, wpadała we frustrację i rzucała wszystko. Gdy pokazywałam jej, jak zrobić coś porządnie, ona się denerwowała i krzyczała, że skoro ja tak świetnie sobie radzę, to proszę bardzo, żebym to ja wszystko robiła, bo ona jest zmęczona.

Rozumiem, że z dwoma niemowlętami jest ciężko, ale sama przecież chciała być matką. Czemu teraz narzeka, że nie ma czasu dla siebie i jest wykończona?

Po trzech miesiącach, któregoś wieczoru, około dziesiątej, zadzwonił do mnie syn. Głos miał zdezorientowany, prosił, żebym przyjechała. Powiedział, że Ania spakowała rzeczy, oświadczyła, że jest zmęczona i w ogóle się przeliczyła, więc zostawia dzieci i odchodzi.

Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Matka porzuca dwoje małych dzieci i wychodzi, bo jest zmęczona. Najpierw myśleliśmy, że to tylko histeria, że się uspokoi, prześpi się u jakiejś koleżanki i wróci. Ale gdzie tam! Ani za tydzień, ani za dwa nie wróciła. Przez telefon powiedziała mężowi, że przed ciążą się pomyliła, że dzieci nie są jej wcale potrzebne i nie jest na nie gotowa. A przecież te dzieci już istnieją, i to dwójka!

Musiałam iść na urlop wychowawczy, bo syn musi pracować, by utrzymać siebie, dzieci i teraz mnie. Ania wniosła pozew o rozwód. Powiedziała, że lepiej będzie, jak ona będzie pracować i płacić alimenty.

Nalegam, żeby syn pozbawił ją praw rodzicielskich, jak tylko będzie to możliwe. Teraz tej kukułce dzieci nie są potrzebne, a potem zacznie szukać uznania, że jest matką.