Przyjaciółka mojej żony przychodzi codziennie na kolację. I to już bez zaproszenia
Przyjaciółka mojej żony nie cierpi na brak pieniędzy, a my też nie jesteśmy sknerami. Ale co za dużo, to niezdrowo.
Kilka tygodni temu moja żona, Anna, wracała z pracy i przypadkiem spotkała swoją dawną koleżankę ze szkoły, Kasię. Choć mieszkamy w tym samym rejonie, ich kontakt urwał się zaraz po maturze. Spotkanie wywołało nostalgię, wspomnienia ożyły, więc żona zaprosiła Kasię na kolację do nas.
Postanowiłem przygotować coś prostego, by dziewczyny mogły spokojnie porozmawiać. Wybrałem puree ziemniaczane z parówkami – klasyk z dzieciństwa. Przyznam, że nie jestem mistrzem kuchni, ale proste dania wychodzą mi całkiem nieźle.
Przy kolacji Kasia stwierdziła, że od lat nie jadła zwykłego domowego jedzenia. Od pięciu lat żywi się biznes-lunchami w pracy lub gotowymi daniami ze sklepu, które wystarczy podgrzać. Remont kuchni rozpoczęła pięć lat temu, ale do tej pory nie udało się go skończyć. Obecnie ma w niej tylko mikrofalówkę.
Wieczór był udany – wszyscy dobrze się bawiliśmy, a Kasia wydawała się zachwycona.
Od tamtej pory Kasia zaczęła regularnie wpadać do nas na kolację. Początkowo było to raz w tygodniu, potem coraz częściej, aż w końcu przychodziła codziennie. Żona nie potrafiła jej odmówić, a ja też nie chciałem robić scen. Ale codzienne karmienie kogoś spoza rodziny zaczęło mnie męczyć. Mamy dzieci, swoje obowiązki i życie rodzinne – wszystko ma swoje granice.
Próbowaliśmy subtelnie zasugerować, że mamy dużo pracy i nie zawsze możemy ją ugościć. Przestaliśmy nakrywać stół, licząc, że Kasia zrozumie aluzję. Ale nic z tego.
Kasia zaczęła przychodzić bez zapowiedzi. Mówiła, że akurat przechodziła obok i postanowiła zajrzeć. Siadała przy stole i otwarcie mówiła:
– Coś dziś jestem taka głodna… Albo:
– Nie zdążyłam zjeść obiadu w pracy, tyle było roboty.
Czułem, że musimy to przerwać, zanim całkowicie zawładnie naszym domem.
Przestaliśmy odbierać jej telefony, a gdy dzwoniła do drzwi, udawaliśmy, że nas nie ma. Jeśli już musieliśmy otworzyć, tłumaczyliśmy, że jesteśmy zajęci. Po miesiącu nasza „obrona” przyniosła efekty – Kasia zrozumiała, że nie jest mile widziana, i przestała nas odwiedzać.
Zastanawiam się, jak bardzo trzeba być bezczelnym, by codziennie bez zaproszenia wpraszać się na kolację? Czy to brak wychowania, czy zwykłe wykorzystywanie?
A wy, co myślicie? Czy w takiej sytuacji powinniśmy od razu powiedzieć wprost, że to przesada, czy staraliśmy się zachować kulturę, jak było trzeba? Jak postąpilibyście na naszym miejscu?
