— Jesteś złą matką — oświadczyła mi nauczycielka syna, gdy przyniosłam kupiony tort na uroczystość
Niektórzy ludzie, w tym pedagodzy, są przekonani, że miłość matki do dziecka jest wprost proporcjonalna do tego, ile rzeczy własnoręcznie dla niego zrobiła.
Ja na przykład w ogóle nie umiem piec. Po prostu tak wyszło – nie mam do tego ręki. Gotuję dobrze, ale wypieki mi nie wychodzą. Poza tym nie lubię tego całego zamieszania z ciastem.
Dlatego po prostu irytuje mnie przekonanie, że na każde święto, zwłaszcza urodziny, trzeba dziecku własnoręcznie upiec tort. Niedawno w szkole syna wydarzyła się wręcz skandaliczna sytuacja!
Aleksander chodzi do drugiej klasy. Po zakończeniu pierwszej klasy w zeszłym roku z rodzicami zorganizowaliśmy święto, które bardzo spodobało się dzieciom. Postanowiliśmy uczynić z tego tradycję i co roku powtarzać takie wydarzenia.
Na zebraniu, na którym omawialiśmy format imprezy i ustalaliśmy, ile pieniędzy trzeba zebrać, trwała gorąca dyskusja. Mamy – większość z nich nie pracuje – prześcigały się w wymienianiu, jakie domowe słodkości przyniosą, oprócz tego, co zostanie zakupione.
— A co pani upiecze? — zapytała mnie z uśmiechem nasza nauczycielka Irena.
— Ja niczego nie upiekę. Po pierwsze, pracuję, a po drugie, nie lubię i nie umiem piec. Przyniosę dzieciom ładny i zdrowy tort – znam miejsce, gdzie robią pyszne ciasta – odpowiedziałam.
Nauczycielka spojrzała na mnie ze zdziwieniem, jakby ją to bardzo zaskoczyło, i tylko wzruszyła ramionami.
W dniu uroczystości ubrałam Aleksandra, zawiozłam do szkoły i pognałam do pracy. Kilka godzin później już biegłam do cukierni po owocowy tort, aby zdążyć na czas.
Klasa była już udekorowana wstążkami i balonami, grała muzyka. Na zestawionych stołach stały smakołyki dla dzieci, a mamy prześcigały się w opowiadaniu przepisów na ciasta i ciasteczka, których było pod dostatkiem.
Delikatnie zdjęłam pudełko z tortem i zapytałam jedną z mam, gdzie je postawić. “Tutaj, tutaj proszę!” – zawołała inna mama, podczas gdy moja rozmówczyni wzruszyła ramionami.
Postawiłyśmy tort na stole i zajęłyśmy miejsca – miał się rozpocząć koncert przygotowany przez nasze dzieci.
Mój Aleksander brał udział w zabawnych scenkach o tym, jak zachowują się na lekcjach. Długo ćwiczyliśmy jego rolę w domu, więc znałam wszystkie słowa na pamięć. Syn spisał się świetnie – nie wstydził się, nie gubił i niczego nie zapomniał. Głośno klaskałam wraz ze wszystkimi rodzicami i śmiałam się.
Po koncercie znowu zabrzmiała muzyka, a dzieci rzuciły się do stołu ze smakołykami. Tylko w tym wieku słodycze mogą sprawiać tyle radości!
Cicho usiadłam w kącie klasy i od czasu do czasu nagrywałam syna i wszystko, co się działo, na telefon. Nie przepadam za tymi spotkaniami z rodzicami – nie mam z tymi mamami o czym rozmawiać, jesteśmy tu tylko dla naszych dzieci.
W pewnym momencie podeszła do mnie Irena:
— Czy mogę się przysiąść?
— Oczywiście — odpowiedziałam i odsunęłam torbę z krzesła obok.
— Proszę się nie obrażać, ale chciałam z panią porozmawiać — zaczęła nauczycielka.
Początek rozmowy nie wróżył niczego dobrego.
— Coś nie tak z Aleksandrem? — zapytałam z niepokojem.
— Ależ skąd, syn jest wspaniały. W związku z tym chciałabym kontynuować temat, który poruszyłam po ostatnim zebraniu – odpowiedziała Irena.
— Tak, słucham panią — odpowiedziałam, choć nie bardzo pamiętałam, o czym rozmawiałyśmy po tamtym spotkaniu.
— Wydaje mi się, że Aleksandra trzeba otoczyć prawdziwym ciepłem i troską. Wie pani, jak mówią: dom, w którym nie pachnie świeżo upieczonym ciastem, to zimny dom – powiedziała nauczycielka.
— Kto tak mówi? – uśmiechnęłam się.
— Pani ironizuje, ale proszę spojrzeć na inne mamy: jedna zbiera zużyte serwetki i śmieci, inna pilnuje, żeby dzieci jadły, a nie tylko biegały. Tamta mama właśnie wytarła upuszczone ciasteczko serwetką. A pani jest trochę „niewłaściwą mamą” – widać, że wszystko to panią nie interesuje. Jest pani zbyt daleka od tych domowych obowiązków, nie ma pani odpowiednich umiejętności. Gotowym tortem nie zdobędzie się serca dziecka! – podsumowała Irena.
Byłam w szoku po tych słowach.
— O czym pani w ogóle mówi? I po tym wszystkim nazywa się pani pedagogiem? Troskę porównuje pani do pieczenia ciast? – oburzyłam się, wstałam i odeszłam w drugi kąt sali.
Kim ona w ogóle jest, żeby mi mówić, jak mam wychowywać dziecko? Jej zadaniem jest nauczanie, a nie wtrącanie się do życia rodziców. Doskonale wiem, co dla mojego syna jest najważniejsze. Nie muszę kupować jego miłości ciastkami! Kocham go nad życie, i on to dobrze wie oraz czuje.
