Zobaczyłam, jakie relacje łączą mojego narzeczonego z byłą żoną i odwołałam ślub na trzy dni przed ceremonią
Patrząc na to, jak Paweł rozmawia ze swoją byłą żoną i dziećmi, zrozumiałam jedno – ślubu nie będzie. Nie chcę takiego życia, nawet gdyby miało być podszyte złotem. To nie moja bajka.
Mam już swoje lata, więc nie dziwi mnie fakt, że wielu mężczyzn w moim otoczeniu ma za sobą przeszłość – rozwody, dzieci, skomplikowane relacje. Nie jest to dla mnie problemem, a wręcz przeciwnie – niepokoi mnie, gdy ktoś w moim wieku nie ma żadnej przeszłości. Zawsze wtedy zastanawiam się, dlaczego.
Pawła poznałam na jednej z firmowych imprez. Pracowaliśmy w tej samej firmie, choć w różnych działach. Szybko złapaliśmy wspólny język, wymieniliśmy się numerami, zaczęliśmy spotykać, a niedługo później zamieszkaliśmy razem. Nie mam już czasu na długie, niepewne randkowanie. W tym wieku wiem, czego chcę i nie zamierzam tracić czasu na niewłaściwe osoby.
Paweł wydawał się spełnieniem moich oczekiwań. Był dowcipny, czuły, inteligentny, a do tego miał stabilną pracę i dobrą pozycję zawodową. Jednak z tą „idealnością” przyszła także jego przeszłość – była żona i dwójka dzieci. Starszy syn miał dziesięć lat, młodszy siedem.
O byłej żonie Paweł mówił niewiele. Wspominał tylko, że utrzymuje kontakt z dziećmi, regularnie płaci alimenty i stara się być dobrym ojcem. Oboje uznaliśmy, że jeszcze nie nadszedł czas na moje spotkanie z nimi. Kiedy jednak nasza relacja zaczęła się rozwijać i padła propozycja ślubu, jego była żona wyjechała z dziećmi do innego miasta, by zająć się chorą matką. Wtedy nasze pierwsze spotkanie zostało przełożone na później.
Paweł oświadczył mi się, a ja z radością przyjęłam jego propozycję. Zaczęliśmy przygotowania do ślubu. Miał być skromny, w gronie najbliższych, z kameralnym przyjęciem. Bez zbędnych fanfar, tylko najbliżsi, dobra atmosfera i wspólne świętowanie.
Do ceremonii zostały trzy dni, kiedy Paweł oznajmił mi, że jego była żona wróciła z dziećmi do miasta. Powiedział to w zwykły, neutralny sposób, jakby informował o pogodzie. Zapytałam, czy chciałby, żeby dzieci były obecne na ślubie, a on odpowiedział niepewnie, że trzeba to z nimi omówić.
Poprosiłam, by zrobił to jak najszybciej, abyśmy mogli dostosować liczbę miejsc w restauracji. Chciałam, żeby wszystko poszło zgodnie z planem, bez nieprzewidzianych komplikacji. Paweł zgodził się i dodał, że najwyższy czas, bym poznała dzieci. Umówił się z byłą żoną na spotkanie – miał zabrać dzieci na dzień, żebyśmy mogli się lepiej poznać i zdecydować, czy chcą być na weselu.
Dwa dni przed ślubem podjechaliśmy pod jej dom. Stałam z boku, patrzyłam, jak Paweł z nią rozmawia, jak dzieci kręcą się wokół nich, a w mojej głowie pojawiła się jedna myśl – to nie są „byli”. W jej oczach wciąż było uczucie i żal, on był napięty i zdenerwowany, a dzieci spoglądały na nich jak na pełną, choć skłóconą rodzinę.
Zrobiło mi się smutno. Poczułam się jak ta, która przyszła na gotowe i próbuje odebrać komuś coś, co nadal ma szansę działać. Wzięłam głęboki oddech, podeszłam i powiedziałam, że jednak nie możemy zabrać dzieci. Była żona spojrzała na mnie zaskoczona, Paweł nie wiedział, co powiedzieć.
W domu odbyliśmy poważną rozmowę. Siedzieliśmy długo, piliśmy wino, a on w końcu się otworzył. Przyznał, że nadal ją kocha, że nie potrafi zapomnieć i że rozwód był błędem. Płakał, ja płakałam razem z nim. Wtedy podjęliśmy decyzję – ślubu nie będzie.
On nadal ją kocha, ona wciąż ma do niego uczucia, a ja? Ja nie zamierzam być czyjąś drugą opcją. Nie chcę żyć z kimś, kto wciąż ogląda się za siebie. Następnego dnia wysłałam Pawła do jego byłej żony, by wyjaśnili sobie wszystko raz na zawsze, a sama pojechałam odwołać całą ceremonię.
Nie wiem, jak potoczą się ich losy, ale wiem jedno – ja zasługuję na więcej niż bycie czyjąś pocieszycielką. Jeśli oboje się ogarną, mogą jeszcze naprawić swoje życie. A ja? Teraz skupię się na sobie i swoim szczęściu.
