– Ubierasz się nieodpowiednio do swojego wieku! I nawet nie myśl o farbowaniu włosów! – burzy się moja córka

Kiedy dorastałam, nie mieliśmy możliwości farbować włosów na różowo, nosić czegoś kolorowego i oryginalnego czy robić wyjątkowy makijaż.

Ubierałam się jak wszyscy, a ubrania nosiłam po mamie i starszych siostrach. W ósmej klasie spróbowałam pomalować oczy, ale mama szybko zmyła mi to szarym mydłem.

Na studiach nie miałam pieniędzy ani na porządne ubrania, ani na kosmetyki.

Po uniwersytecie wyszłam za mąż. Wtedy mogłam już się stroić, ale mój mąż miał na ten temat swoje zdanie. Uważał, że zamężna kobieta nie powinna zwracać na siebie uwagi.

– Gdzie się tak wymalowałaś? Jak lalka! Idź się umyj i załóż sukienkę, a nie wskakujesz w spodnie jak chłop! – beształ mnie, gdy mieliśmy gdzieś wyjść.

Musiałam dopasować się do roli przykładnej żony, żeby nie wszczynać niepotrzebnych kłótni. Choć gdyby to zależało ode mnie, ubierałabym się zupełnie inaczej.

A potem przyszło macierzyństwo. Wtedy wygląd przestał mieć znaczenie. Ubierałam się w to, co wygodne, włosy spinałam w kucyk i wychodziłam. Jeśli udało mi się umyć – świetnie, jeśli nie – trudno, może wieczorem znajdę chwilę.

Myślałam, że kiedy przejdę na emeryturę, wreszcie nie będę musiała się nikomu tłumaczyć. Od dawna jestem rozwiedziona, do pracy chodzić nie muszę, a plotki przestały mnie obchodzić.

Ale wystarczyło, że zmieniłam garderobę, a córka zaczęła się oburzać. Była przyzwyczajona do widoku matki w czarno-białych, sztywnych, nudnych i oficjalnych ubraniach.

A ja kupiłam sobie luźne dżinsy, sportowe buty i niebieską koszulę. Nie wyglądałam jak nastolatka, ale też nie jak staruszka. Normalnie – elegancko, jak wiele kobiet w moim wieku.

Ale córce się to nie spodobało. Tak samo jak duże ozdoby, które kupiłam, i wyrazisty manicure, na który sobie pozwoliłam.

– Ubierasz się nieodpowiednio do swojego wieku! I nawet nie myśl o farbowaniu włosów! – fukała.

A ja właśnie wybierałam się do fryzjera. Chciałam je trochę skrócić i pofarbować na intensywny, miedziany odcień. Mam jasną cerę, szaro-zielone oczy – myślę, że będzie mi pasować.

Ale córka uważa, że nie – zbyt jaskrawy kolor. Powinnam wybrać coś czekoladowego, a najlepiej nic nie robić, bo przecież i tak dobrze wyglądam.

Nie rozumiem jej sprzeciwu. Gdybym założyła mini spódniczkę, bluzkę odsłaniającą brzuch i udawała nastolatkę, to rzeczywiście byłoby się czym martwić.

Ale ja mam świadomość swojego wieku i mój styl wcale nie jest krzykliwy. Po prostu córka przyzwyczaiła się do innego mojego wizerunku i teraz jej świat się wali.

Łatwiej jej uwierzyć, że matce na starość odbiło, niż zaakceptować, że wciąż mogę się zmieniać. Ale to jej problem. Ja przez całe życie musiałam się do kogoś dostosowywać.