Mąż namawia mnie do przeprowadzki na wieś, a ja nie chcę. Życie daleko od cywilizacji i w rozwalającym się domu to zdecydowanie nie dla mnie

Niektórym w życiu się poszczęściło – urodzili się w zamożnej rodzinie albo wyszli za mąż za bogatego mężczyznę. Mnie nie spotkało ani jedno, ani drugie.

Wychowywała mnie mama, ojca nigdy nie znałam. Nie mam też wielu innych krewnych, wszyscy mieszkają daleko.

Mój mąż też nie jest księciem na białym koniu, ale zdobył moje serce swoją dobrocią i troskliwym podejściem. Po ślubie zamieszkaliśmy razem w mieszkaniu jego rodziców.

Nigdy nie byłam zwolenniczką życia ze świekrą po ślubie, ale nie mieliśmy innej opcji. Wynajem mieszkania był dla nas za drogi, a kredyt hipoteczny nie wchodził w grę – nie mieliśmy pieniędzy na wkład własny. Poza tym nie chcieliśmy się zadłużać. I tak mieszkamy już prawie cztery lata.

W zeszłym roku urodziła się nasza córka. Od tego czasu w naszym dwupokojowym mieszkaniu zrobiło się jeszcze ciaśniej.

– Trzeba pomyśleć o jakimś innym lokum – powiedział kiedyś mąż.

Ale na tym się zwykle kończyło. Mąż ma stabilną pracę, ale jego pensja nie jest wysoka. W jego firmie istnieje możliwość awansu, ale problem polega na tym, że ma tylko średnie wykształcenie, a na wyższe stanowisko wymagają studiów. Takie są zasady i nic na to nie poradzimy.

Mąż uważa, że studia to strata czasu i pieniędzy. Nawet nie chce myśleć o tym, by ukończyć je zaocznie, ale to jedyna droga do awansu i wyższej pensji. Już od kilku lat wszyscy tkwimy w tym dwupokojowym mieszkaniu i czekamy na cud.

Nawet jego przełożeni wielokrotnie dawali mu do zrozumienia, że gdyby miał dyplom, już dawno awansowałby na wyższe stanowisko. Ale on zawsze znajduje wymówki – albo nie ma pieniędzy na studia, albo szkoda mu czasu, albo twierdzi, że jest już za stary na naukę.

Ostatnio w rodzinie mojego męża wydarzyła się tragedia – zmarła jego babcia. W spadku otrzymał jej dom na wsi. I od tego momentu mamy w domu ciągłe kłótnie na ten temat.

Babcia mieszkała tam przez całe swoje życie, dom zbudował jeszcze jej ojciec. Nigdy nie był remontowany, nie ma tam żadnych wygód, toaleta jest na podwórku, wodę trzeba czerpać ze studni, nie ma sklepu, a chleb dowożą kilka razy w tygodniu. Na całej ulicy mieszka tylko kilka osób, a domów mieszkalnych jest niewiele. Ogrzewanie jest na piec, ale ten piec się rozpada – zimą nie da się tam mieszkać.

Przedszkole i szkoła są dopiero w sąsiednim miasteczku. Nie ma żadnej cywilizacji, a więc i pracy.

Mimo tego wszystkiego mąż upiera się, żebyśmy tam zamieszkali.

– Przecież babcia jakoś tam żyła przez tyle lat – mówi.

Ja w ogóle nie wyobrażam sobie tam mieszkać, a co dopiero z małym dzieckiem! Jestem na urlopie macierzyńskim, nie mamy pieniędzy na remont, nie wiadomo, gdzie tam pracować, z czego żyć i jak sobie radzić.

– Zajmiemy się ogrodem, posadzimy sad – mówi mąż.

Ale ja mu od początku powtarzałam, że takie rzeczy nigdy mnie nie interesowały, że nie ciągnie mnie do ziemi i że życie na wsi to nie dla mnie. Całe życie mieszkałam w mieście, na wsi byłam tylko raz, u przyjaciółki mojej mamy.

Czym kieruje się mój mąż, kiedy proponuje tę przeprowadzkę? Tam nawet nie ma ośrodka zdrowia! Jeśli dziecko zachoruje, to w razie złej pogody nie dojedziemy do lekarza, bo nawet asfaltu tam nie ma!

Uważam, że mąż powinien po prostu zdobyć lepszą, lepiej płatną posadę. Wtedy moglibyśmy pozwolić sobie na kredyt i wyprowadzić się na swoje. A on zamiast tego marzy o sielskim życiu i nie chce przyjąć do wiadomości realiów. W głowie ma tylko romantyczne wizje: las, rzeka, letnie noce, śpiew ptaków – ale nie chce spojrzeć prawdzie w oczy.

Ostatnio doprowadził mnie do łez swoimi rozmowami o przeprowadzce. Szczerze mówiąc, zaraz zacznę dostawać drgawek na samo słowo „wieś”.

Rodzice męża też próbowali mu przemówić do rozsądku, ale bez skutku. Teściowa zaproponowała sprzedaż tego domu, ale on jest w takim stanie, że można go oddać najwyżej za darmo. Pieniędzy z jego sprzedaży i tak by nam nie wystarczyło na wkład własny. A mąż i tak uparł się, że domu nie sprzeda za żadną cenę.

Czuję, że jeszcze chwila i spakuję się, żeby zamieszkać u mamy. Tam przynajmniej nikt mi nie będzie wiercił dziury w brzuchu tym swoim „wiejskim rajem”. Będę mieszkać w normalnych warunkach, a nie w rozwalającej się chałupie.

W głębi serca czuję ogromną urazę do męża. Dlaczego on nie chce zapewnić swojej rodzinie komfortowych warunków do życia? Zamiast tego szuka jakichś dziwnych, okrężnych dróg.