Mama i tata podzielili mieszkanie i zostawili mnie bez dachu nad głową. Teraz dziwią się, że nie chcę z nimi rozmawiać
Stosunki w mojej rodzinie zawsze były “gorące”. Skandale, wyrzucanie rzeczy przez okna, awantury z hukiem zamykanych drzwi – to było codziennością. Juz od dzieciństwa zrujnowali mi psychikę. Po prostu tacy mają charaktery.
Mieszkałyśmy w dwupokojowym mieszkaniu, więc podczas kolejnej eskapady “szczęśliwego życia rodzinnego” zamykałam się w swoim pokoju. Na początku płakałam, bałam się i przeżywałam, ale stając się starszą, po prostu czekałam, aż im się znudzi i uspokoją. Wiele dzieci bało się, że ich rodzice się rozwiodą, a ja o tym marzyłam. Wydawało mi się, że to przyniesie spokój do mojego życia.
Ale po kilku dniach kłótni rodzice się godzili i życie toczyło się dalej, aż do kolejnej fali ataku jednego z nich. Okresy względnego spokoju mogły trwać miesiącami, a sprowokować konflikt mogło wszystko.
Marzyłam, że znajdę jakiegoś krewnego, który zabierze mnie z tego szaleństwa. Ale nie było na kogo liczyć – nie miałam już dziadków, a innych krewnych nie znałam. Gdzieś u taty mieszkała starsza siostra, ale nigdy jej nie widziałam. Więc miałam niewiele opcji, aby odejść od rodziców.
Z wiekiem liczba skandali zmalała, przez całą moją jedenastą klasę pokłócili się tylko raz. Dało mi to nadzieję, że się uspokoili. Dlatego zaryzykowałam i zapisałam się na uniwersytet, chociaż początkowo planowałam pracować i wynająć sobie mieszkanie.
Na studia poszłam na medycynę. Uczyć się było trudno i długo, ale to był mój dziecięcy sen, do którego szłam przez całe świadome życie. W naszym mieście jest wydział medyczny, ale nie zapewniono mi miejsca w akademiku, bo jestem z miasta. Mieszkałam w domu.
Ten, kto studiuje medycynę, wie, że połączenie nauki z czymkolwiek innym jest bardzo trudne. Moje marzenia o dodatkowej pracy i własnym mieszkaniu zniknęły po pierwszym semestrze. Ale trzy lata minęły prawie spokojnie, a jeśli porównać do mojego dzieciństwa, to całkiem spokojnie.
Oto jestem już na czwartym roku, gdy pewnego pięknego wieczoru rodzice oznajmiają zupełnie spokojnie, że nie mogą już mieszkać razem i się rozwodzą. A ponieważ mieszkanie jest wspólne, sprzedają je, aby każdy mógł zacząć nowe życie, choć z hipoteką. W ich planach nie było miejsca na mnie.
Na moje pytanie, co teraz mam robić jako studentka, która nie może pracować w pełnym wymiarze godzin, odpowiedzieli, że jestem dorosłą dziewczyną i powinnam samodzielnie rozwiązywać swoje problemy.
- Tyle lat mieszkaliśmy razem tylko dla ciebie, miej sumienie! – powiedziała mi mama, gniewnie migocząc oczami.
Oto jak to jest, okazuje się. Mieszkali razem tylko ze względu na mnie. A czy o to prosiłam? Wielka ofiara, co tu dużo mówić. A teraz, gdy potrzebuję, żeby mnie po prostu nie ruszali i pozwolili mi normalnie skończyć naukę, dostaję kopniaka w tyłek z pouczeniami, że dorosłe dziewczyny powinny rozwiązywać swoje problemy same.
Już pół roku nie rozmawiam ani z ojcem, ani z matką. Wiem, że sprzedali mieszkanie i podzielili pieniądze. Co się tam dzieje dalej, nie obchodzi mnie. Rozwiązałam swój problem, dziękuję moim przyjaciołom, którzy mnie przygarnęli i nie pozwolili zwariować z powodu góry problemów, które na mnie spadły.
Nie mam o czym rozmawiać z rodzicami, zrujnowali mi całe życie. Dlaczego dziwią się, że nie chcę z nimi rozmawiać, to oczywiste.
