Mąż odmówił zakupu nowej pralki. – Przecież jesteś na urlopie macierzyńskim, możesz prać drobiazgi ręcznie, a większe rzeczy zawieziemy do mamy
Kłócimy się z mężem z powodu pralki. Uważa, że teraz nie jest czas na kupowanie nowego sprzętu, chociaż mamy na to pieniądze. Twierdzi, że drobne rzeczy mogę spokojnie przeprać ręcznie, bo i tak siedzę w domu. A pościel i inne większe rzeczy można zawieźć do jego mamy.
Tylko że przy małym dziecku ciągłe pranie to prawdziwy problem. A codzienne stanie w pochylonej pozycji nad wanną to żadna przyjemność. Z małym dzieckiem przecież ciągle trzeba coś prać. Ale mąż jakby mnie w ogóle nie słyszał.
Nasze dziecko ma rok. Siedzę spokojnie na urlopie macierzyńskim, bo w naszej rodzinie pieniędzy wystarcza. Staramy się żyć skromnie, żeby z każdej pensji męża coś odłożyć. Zazwyczaj nam się to udaje i mamy już niewielką poduszkę finansową.
Mieszkanie, w którym teraz mieszkamy, należy do mnie. Odziedziczyłam je po rodzicach, którzy zmarli jeszcze przed moim ślubem. Nie robiliśmy w nim generalnego remontu, tylko odświeżyliśmy tapety i trochę mebli. Zaszłam w ciążę niemal od razu po ślubie i razem z mężem uznaliśmy, że większy remont zrobimy, kiedy skończę urlop macierzyński. Po pierwsze, będziemy mieli więcej pieniędzy, po drugie, dziecko podrośnie i nie trzeba będzie co chwilę zmieniać tapet z powodu jego „twórczości”. No i od razu będzie można urządzić mu pokój w wersji dla ucznia – to też oszczędność.
Mimo że żyjemy bez zbytków, teściowa i tak zawsze znajdzie powód, by zarzucić mi rozrzutność. Po porodzie kupiłam sobie nową zimową kurtkę puchową, a ona omal nie dostała zawału z powodu takiego wydatku. Widocznie powinnam chodzić albo w tej, która wisiała na mnie jak worek, bo nosiłam ją przez całą ciążę, albo przestać jeść i jakoś się wcisnąć w kurtkę, którą miałam przed ślubem.
Żadna z tych opcji mi nie pasowała. Poza tym kupiłam kurtkę budżetową, a nie za jakieś ogromne pieniądze. Ale teściowa i tak narzekała, że mogłam znaleźć tańszą. W kółko powtarzała, że w rodzinie zarabia tylko jej syn, a ja w ogóle go nie oszczędzam. Jakbym tylko siedziała w domu i gapiła się w sufit, zamiast zajmować się dzieckiem.
Nasza pralka jest już bardzo stara, jeszcze od moich rodziców, a u nich działała ponad dziesięć lat. Powinna była zostać wymieniona już dawno, ale liczyliśmy, że wytrzyma do końca mojego urlopu. Tak się jednak nie stało. Prawdopodobnie przez zwiększone obciążenie pralka się zepsuła. Przestała odprowadzać wodę i wirować.
Wezwany fachowiec powiedział, że to koniec – tylko na złom. Naprawa byłaby bardzo kosztowna. Model jest przestarzały, a usterka skomplikowana, więc zwyczajnie się to nie opłaca. W każdej chwili mogłaby się pojawić kolejna awaria i moglibyśmy zalać sąsiadów.
Diagnoza fachowca nie ucieszyła męża, ale nie podjęliśmy ryzyka. Oddaliśmy pralkę do utylizacji, a ja czekałam, aż mąż kupi nową. Szukałam w internecie tanich modeli, wysyłałam mu propozycje, ale nie dostawałam żadnej odpowiedzi.
Musiałam wygospodarować czas na pranie. Zwykle czekałam, aż syn zaśnie, wtedy biegłam moczyć rzeczy, a w międzyczasie myłam naczynia lub gotowałam. Bardzo rzadko udawało mi się coś uprać w czasie jego drzemki. Zwykle musiałam poczekać, aż mąż wróci, zostawić mu dziecko i wtedy iść się męczyć z praniem w misce.
Po tygodniu zaczęłam mieć problemy z kręgosłupem. Ciągłe pochylanie się dawało o sobie znać. Wtedy postawiłam sprawę jasno – kiedy w końcu kupimy nową pralkę? Odpowiedź mnie powaliła.
– Po urlopie macierzyńskim – powiedział mąż. – Teraz nie mamy tyle pieniędzy, żeby robić tak duże zakupy. A poza tym to nie jest niezbędne. Drobne rzeczy możesz przeprać ręcznie, a pościel i większe rzeczy zawiozę do mamy.
Zaczęłam protestować, że to niewygodne, że mi ciężko, ale mąż oznajmił, że skoro i tak jestem na urlopie macierzyńskim, to nie mam tylu obowiązków i spokojnie mogę się tym zajmować. Nic mi się nie stanie. Pokłóciliśmy się, mąż trzasnął drzwiami i poszedł spać do mamy.
Dowiedziałam się o tym z telefonu od teściowej, która od razu zaczęła mnie strofować za lenistwo i marnotrawstwo. Mówiła, że przez pół życia prała ręcznie i nic złego jej się nie stało. A ja w urlopie macierzyńskim nie mogę wyprać kilku dziecięcych ubranek i bielizny? Całkiem się rozleniwiłam! A jej syn przecież nie drukuje pieniędzy, tylko ciężko pracuje na nasze utrzymanie.
Skoro to takie łatwe, to od teraz mąż sam będzie prał swoje rzeczy. Ja wypiorę swoje i dziecięce, pościel zawiozę do przyjaciółki, a on niech wozi swoje ubrania do mamy albo pierze sam. Po tygodniu stania nad miską zobaczymy, jak mu się to spodoba.
