Kiedy poszłam na urlop macierzyński, wszystko się zmieniło. Nie wiem dlaczego, ale dla Wadyma wszystko zaczęło być nie tak – a to kolacja niegotowa, a to jedzenie mu nie smakuje. Potem usłyszałam, że mam jak najszybciej wracać do pracy, bo on ma dość utrzymywania wszystkich. I wtedy zaczęłam się zastanawiać – po co w ogóle w rodzinie mąż?

Wyszłam za mąż dość późno – w wieku 30 lat. Wadym jest w moim wieku. Przed ślubem pracowałam jako kierowniczka działu w banku i zarabiałam naprawdę dobrze. Rok po ślubie urodziłam dziecko. Naturalne było dla mnie, że na czas macierzyńskiego utrzymuje nas mąż. Przecież to nic niezwykłego – taka jest rola mężczyzny w rodzinie.

Mogłam wcześniej coś zaoszczędzić, ale całą swoją pensję zainwestowałam w mieszkanie, w którym teraz mieszkamy razem. Uznałam więc, że jest uczciwie – ja zapewniłam nam dach nad głową, a mąż, jako głowa rodziny, powinien zapewnić resztę. Ale Wadym najwyraźniej widzi to zupełnie inaczej.

Gdy pojawiło się dziecko, nasze relacje się pogorszyły. Myślę, że wielu to przechodzi – zmęczenie, nieprzespane noce. Ale z czasem zrobiło się naprawdę ciężko. Wadym zaczął mieć do mnie pretensje: że kolacja nie gotowa, że obiad mu nie smakuje, że wszystko na mojej głowie, a on nie ma za co żyć.

Zachowuje się tak, jakby nie rozumiał, że mam na głowie dziecko, dom, wszystko! Mógłby się czasem ugryźć w język… Zrobiło się napięcie. Ale najgorsze miało dopiero przyjść.

Wadym zaczął mówić wprost, że ma dość bycia jedynym żywicielem i żebym wreszcie wróciła do pracy. Że nic nie daję od siebie, tylko wydaję jego pieniądze. A przecież przed urlopem macierzyńskim pracowałam, miałam swoje pieniądze, wszystko ogarniałam sama!

Nie rozumiem, skąd w ogóle ten temat. Przecież nie jestem pasożytem! Prawdziwy mężczyzna tak się nie zachowuje.

W końcu nie wytrzymałam i postanowiłam wrócić do pracy. Zadzwoniłam do byłego szefa i ustaliłam termin powrotu. Mimo że dziecko miało jeszcze niecałe dwa lata, oddałam je do żłobka.

I powiem to otwarcie – zarabiam tyle samo, co mąż, a czasami więcej. Było mi bardzo przykro, kiedy powiedział, że jestem mu kulą u nogi. Uznałam, że teraz to ja przejmę wszystkie wydatki i pokażę mu, że potrafię radzić sobie sama. Że to wcale nie taki wyczyn, jak mu się wydaje.

I tak właśnie zrobiłam. Utrzymywałam naszą trójkę sama. Nie brałam od niego ani grosza. Wszystkie rachunki, zakupy – wszystko było na mojej głowie. I wiecie co? Ani razu mu nie wypomniałam! Chciał, żebym pracowała? To proszę bardzo! Niech zobaczy, że potrafię!

Najbardziej mnie zaskoczyło, że on nie widział w tym nic dziwnego. Jakby to było oczywiste. Jego pensja – jego sprawa, a moja – budżet rodzinny. Serio?

Szczerze mówiąc, inaczej wyobrażałam sobie małżeństwo. Nie myślałam, że jako żona będę musiała utrzymywać całą rodzinę. Czy to naprawdę tak powinno wyglądać? Dlaczego Wadym uważa, że wszystko jest w porządku?

Nie wiem, jak długo to jeszcze potrwa. Czy teraz ja jestem głównym żywicielem? Co to w ogóle znaczy? Czy on jest mi jeszcze do czegokolwiek potrzebny? Po co mi mąż w domu, skoro wszystko robię sama? Dlaczego mam go utrzymywać?

Nie wiem, co robić. Z jednej strony chcę uratować tę rodzinę. Z drugiej – nie jestem pewna, czy ona w ogóle jeszcze istnieje. Mieszkamy razem, ale każdy żyje swoim życiem. Na moich pieniądzach. W moim mieszkaniu.