Z moją koleżanką Olgą nie widziałam się już od dawna. Niedawno spotkałam ją w sklepie – była z małą dziewczynką. Dziewczynka była starsza od mojego syna o jakieś dwa lata. Życie Olgi nie jest łatwe, ale najbardziej żal mi Irinki
Z Olgą, moją dobrą znajomą, spotkałam się przypadkiem w sklepie. Zaczęłyśmy rozmawiać o dzieciach. Olga ma córeczkę, Irinkę, starszą od mojego synka o dwa lata. Właśnie idzie do drugiej klasy.
Kiedy Olga mówi o swojej córce, nigdy jej nie chwali. Zawsze tylko narzeka: „No wiesz, Irinka poszła na dwór i pobrudziła sukienkę”, „Irinka zepsuła tablet”, „W basenie zgubiła czepek, wysłałam ją z tatą szukać, ale nie znaleźli”, „Irinka zrobiła mi bałagan w kuchni, kiedy próbowała upiec ciasto, a ja byłam w pracy”.
„Kiedy jestem w pracy, Irinka cały czas dzwoni. To niemożliwe! Już nawet nie odbieram telefonu. Czy ona naprawdę nie ma czym się zająć?”
Tłumaczę Oldze, że to przecież normalne – to jeszcze dziecko! Trzeba z nią więcej rozmawiać, tłumaczyć, spędzać razem czas. I może nie zostawiać jej samej w domu, póki jest taka mała.
– Tak, ale to wszystko na nic – macha ręką Olga. – To pewnie przez to, że nie jest moją biologiczną córką.
Nikomu nie chce się z nią siedzieć. Nawet teściowa kategorycznie odmówiła.
Olga adoptowała Irinkę, gdy dziewczynka miała cztery miesiące. Nigdy tego nie ukrywała. Wręcz przeciwnie – zawsze tłumaczyła tym zachowanie córki: „Nie wiem, czemu ona tak się zachowuje, przecież to nie moje dziecko”.
Nigdy nie widziałam w Oldze czułości czy dumy z Irinki. Tego po prostu nie ma. Teoretycznie Olga dobrze się Irinką opiekuje: ładnie ubrana, uczesana, zapisuje ją na różne zajęcia dodatkowe, odrabiają razem lekcje. Ale nie widać w tym serca matki. Tej miłości, która kocha dziecko za samo istnienie: każdy nosek, każdy policzek, każdy uśmiech, każdą łezkę… Tego brakuje. I Olga sama to czuje.
Rozmawia ze mną, z innymi matkami, obserwuje jak traktuję swojego syna, pyta o rady, jak postępować z Irinką. Ale to wszystko wydaje się u niej takie wyuczone, jakby odrabiała zadanie domowe. Stara się, ale potem znów zniechęcona macha ręką: „Przecież ona nie jest moja”.
Ale czy naprawdę chodzi o to, czy dziecko jest „swoje” czy „nieswoje”? Każde dziecko potrzebuje indywidualnego podejścia. Nawet w jednej rodzinie każde dziecko jest inne, z własnym charakterem, przyzwyczajeniami. Bycie mamą to ciężka praca – także praca nad sobą.
Tym razem powiedziałam Oldze wprost:
– Olgo, wiem, że jest trudno. Wiem, że to nie jest łatwe. Ale staraj się. Jesteś prawdziwą mamą Irinki!