Mąż myśli, że wakacje przewróciły mi w głowie. A ja naprawdę teraz chcę rozwodu

Z mężem jesteśmy małżeństwem już dwadzieścia pięć lat, znamy się jeszcze od pierwszego roku studiów. I niby wszystko było dobrze, ale od roku czułam, że nasze relacje bardzo się zmieniły. A raczej – całkowicie się wypaliły.

Mamy zupełnie inne kręgi znajomych, inne zainteresowania. Chociaż jestem młodsza od niego tylko o pięć lat, nadal jestem aktywna i ciekawa świata, a jego, poza pracą i domem, nic więcej nie interesuje.

Nawet na wyjazd wakacyjny musiałam go namawiać bardzo długo. W głębi serca liczyłam, że ten wspólny wyjazd da naszym relacjom nowy impuls. Ale w rzeczywistości stało się odwrotnie.

Nad morzem poznaliśmy rosyjską grupę, która spędzała tam kilka miesięcy. W tej grupie były zarówno pary, jak i osoby samotne. Kilka dni spędziliśmy razem, dobrze się bawiliśmy i szybko się zaprzyjaźniliśmy.

Wśród tych nowych znajomych był też Paweł. Od razu mi się spodobał – wysoki, przystojny, męski, ciekawy. Ideał mężczyzny pod każdym względem. Ale byłam niemal pewna, że ta sympatia nie jest odwzajemniona. Szybko jednak przekonałam się, że jest inaczej.

– Twój mąż ma naprawdę dużo szczęścia. Taka kobieta to skarb – szepnął mi Paweł, kiedy mojego męża nie było obok.

I wtedy zrozumiałam, że ta sympatia jest wzajemna. Oczywiście, między mną a Pawłem do niczego nie doszło. Nawet gdybym była tam bez męża, nie pozwoliłabym sobie na romans, będąc w małżeństwie. Poza tym nie było między nami żadnych realnych perspektyw – Paweł miał jeszcze kilka miesięcy spędzić za granicą, a potem wrócić do swojego rodzinnego miasta oddalonego od mojego o tysiąc kilometrów.

Ale mimo wszystko to spotkanie z Pawłem uświadomiło mi jedno – że moje małżeństwo jest już martwe. I że wokół mnie są mężczyźni, z którymi mogłabym stworzyć szczęśliwy związek po rozwodzie.

Po powrocie z wakacji postanowiłam szczerze porozmawiać z mężem. – Trudno mi o tym mówić, ale chyba sam dobrze to czujesz. Andrzeju, czas się rozstać. Długo to w sobie nosiłam, ale teraz już wiem na pewno. Wyrośliśmy z siebie. Musimy iść dalej – powiedziałam.

– To przez tego Pawła, prawda? – rzucił od razu.

– Co ty znowu gadasz? Dlaczego zawsze próbujesz zrzucać winę na kogoś innego? Żaden Paweł nie ma tu nic do rzeczy. Już przed wakacjami myślałam, że musimy się rozstać. A tak naprawdę – od roku – przyznałam szczerze.

– To po co w ogóle jechaliśmy na te wakacje, skoro wiedziałaś, że nie ma dla nas ratunku? – zapytał.

– Sama nie wiem. Chyba podświadomie chciałam dać nam ostatnią szansę. I nie myśl sobie, że teraz pięknymi słowami próbuję zamaskować fakt, że chcę odejść do innego. Nie mam nikogo innego, uwierz mi – zapewniłam go.

Mąż długo milczał, zamyślony. A potem powiedział coś, czego kompletnie się nie spodziewałam:

– Nie musisz mi kłamać. Ale czy powiesz prawdę, czy nie, i tak to niczego nie zmieni. Może i morze, może i ten Paweł przewrócili ci w głowie – ale to minie. Rozwodu ci nie dam – uciął krótko.

A ja myślałam, że najtrudniejsze będzie wyznać mu prawdę i uporządkować własne uczucia. Tymczasem teraz będę musiała jeszcze mocno się postarać, żeby odejść.

Chyba naprawdę nie trzeba było jechać na te przeklęte wakacje, które wszystko tylko przyspieszyły. Bo czegoś, co już dawno umarło, nie da się wskrzesić żadnym wyjazdem.