Przed Wielkanocą mój syn przyszedł do mnie z walizką – to jego żona, Olga, sama spakowała mu rzeczy i odesłała do mnie. Wtedy bardzo było mi go żal i udzieliłam mu pewnej rady… której dziś najchętniej bym się wyrzekła
Od jakiś pięciu miesięcy mój syn bardzo często do mnie zagląda. Przychodzi porozmawiać, coś zjeść, a czasem też prosi, żeby został na noc.
Zawsze pojawia się z torbą, a ja za każdym razem przeżywam to razem z nim, bo widzę, że ciężko mu przejść przez te kłótnie z Olgą – moją synową.
Zawsze byłam z Piotra dumna. To dobry, spokojny człowiek – mówię to nie tylko jako matka, ale po prostu wiem, jaki on jest. Zarabia bardzo dobrze, sam utrzymuje rodzinę i naprawdę się stara.
A Olga… cóż, od dłuższego czasu siedzi w domu. Piotr bardzo kocha swojego synka, mojego wnuczka. Spędza z nim wszystkie weekendy, pomaga żonie w domu, daje z siebie wszystko.
Z Olgą miałam zawsze dobre relacje. Potrafiłyśmy się dogadać, a i jej rodzina niczego sobie – nigdy nie miałam do niej większych zastrzeżeń.
Gdy Piotr przyszedł do mnie pierwszy raz z walizką, byłam zaskoczona – dzieci przecież dobrze się dogadywały, kupili mieszkanie po ślubie, dzielili się kosztami, nie było między nimi żadnych większych nieporozumień.
Został u mnie na noc, a rano zadzwoniła do niego żona. Pogodzili się niemal natychmiast i Piotr wrócił do domu. Moje matczyne serce wtedy się uspokoiło.
Ale ostatnio, niestety, to stało się normą. Kłótnia, spakowane rzeczy, wyprowadzka do matki – i tak w kółko. Olga ma chyba taki zwyczaj – jak coś nie gra, od razu wyrzuca go z domu.
Piotr wtedy bardzo przeżywa, ja też nie mogę spać po nocach. Potem się godzą, on wraca, i wszystko zaczyna się od nowa.
Ostatnim razem przyszedł do mnie tuż przed Wielkanocą.
Powiedział, że ma już dość takiego życia i zapytał mnie, co ma robić. Byłam wtedy zdenerwowana i powiedziałam mu wprost:
– Rozwiedź się, synu. Przecież to nie jest życie rodzinne, tylko udręka!
Następnego dnia Piotr, bez większego zastanowienia, złożył papiery rozwodowe.
Kiedy Olga się o tym dowiedziała, natychmiast przyjechała do mnie. Błagała mnie, żebym porozmawiała z synem, żeby uratowali rodzinę. Mówiła, że bardzo go kocha, że jest wspaniałym mężem i ojcem, że nie chce go stracić.
Poprosiła mnie, żebym zadzwoniła do niego. A ja – zamiast przemilczeć – powiedziałam jej wprost, że to ja doradziłam Piotrowi rozwód. Bo nie mogłam patrzeć, jak cierpi.
Olga nic nie odpowiedziała. Wyszła w milczeniu, a na pożegnanie rzuciła tylko, że to przeze mnie ich rodzina się rozpadnie i że już nigdy nie zobaczę wnuka.
Szczerze? Jest mi bardzo smutno. Nie wiem, jak dalej potoczy się sprawa między Piotrem a Olgą. Może się pogodzą. A może nie.
I zastanawiam się teraz, czy powinnam była w ogóle wtrącać się w ich sprawy? Może rzeczywiście powiedziałam za dużo? Ale przecież przyszedł do mnie po radę. Był rozczarowany życiem, przygnębiony. Jako matka po prostu go pożałowałam.
Tylko teraz – nawet jeśli się pogodzą – Olga już nie będzie chciała mieć ze mną kontaktu. I co ja mam teraz zrobić? Czy dobrze zrobiłam, doradzając Piotrowi rozwód?