Była twierdziła, że mam oddać jej moje mieszkanie, choć nawet nie byliśmy małżeństwem
Chciwość ex-partnera bywa chyba jedną z najgorszych cech – a Mateusz z Gdańska przekonał się o tym na własnej skórze. To historia, w której rozgraniczenie między „naszym” a „moim” zniknęło w jednej chwili, a próba wspólnego życia zakończyła się po cichu… z pustym kontem i pustym mieszkaniem.
Początki – studia, mieszkanie od rodziców i pierwsze zarobki
Niedawno zakończyłem kursy programowania i – choć kiedyś chodziłem na uczelnię po macoszemu – w końcu postanowiłem wziąć życie w swoje ręce. Rodzice przepisawszy mi jednopokojowe mieszkanie we Wrocławiu, zaufali mi i wyjeżdżali do siebie tylko raz na miesiąc. Dzięki temu mogłem w spokoju uczyć się kodu i szukać pierwszej pracy.
Podczas tego okresu poznałem Julitę – studiowała pedagogikę, lecz równie mocno jak pracą z dziećmi interesowała się projektowaniem graficznym. Na pożyczone od rodziców pieniądze poszła na kurs designu. Kiedy się zaprzyjaźniliśmy, zamieszkała ze mną.
Wspólne mieszkanie, jedyny wkład Mateusza
Podczas gdy ja pracowałem na etacie i wieczorami kodowałem po nocach, Julita jeździła na zajęcia dwa razy w tygodniu, a resztę czasu spędzała w domu – czasem sprzątając, częściej siedząc w internecie. Przygotowywanie obiadów i wszelkie opłaty obciążały wyłącznie mój portfel. Mówiłem sobie: „W porządku, to tylko faza”.
Gdy prosiłem o romantyczny weekend, Julita wyśrubowała oczekiwania – chciała remontu, nowych mebli, kolorów zgodnych z Instagramem. Malowanie ścian, wkład własny w przeprowadzki starych szaf… Oczywiście, reszta kosztów spadała na mnie.
Pierwsza granica – wakacje
Na przełomie roku zapragnęła wypadu za granicę. Zaciągnąłem chwilówkę u znajomych, wziąłem tydzień urlopu i pojechaliśmy. Po powrocie nastroje ochłonęły… ale tylko na chwilę. Bo gdy wspomniałem, że nie mam już funduszy na Sylwestra w luksusowym hotelu, zrobiła scenę: latającym talerzem i krzykiem, że moje mieszkanie to „jej dom” i „mój mężczyzna” ma spełniać wszystkie jej zachcianki.
Wtedy zaproponowałem zakończenie tego farszu. Julita wpadła w furię:
„Skoro to moje miejsce, sprzątałam tu, gotowałam… to teraz TY powinieneś się wyprowadzić!”
Krew mnie zalała. Przekonała mnie, że facet – jak mąż – ma zostawić żonę z mieszkańcem. A przecież nawet ślubu nie było.
Koniec związku i własne mieszkanie
Użyłem słów, których dziś żałuję, i… wypadkowy taniec bagaży skończył się prośbą o taksówkę. Ona wstała, spakowała manatki i odjechała. Od tamtej pory żadnych telefonów, żadnych tłumaczeń. Ja – po kilku tygodniach oddechu – w końcu znalazłem pracę w software house i, co ważne, odzyskałem spokój ducha.
Julita zaś męczy się teraz projektami, których nie skończyła i nie zrobiła kariery w designie. A ja? W życiu uczę się jednego: granice trzeba wytyczać od początku. Mieszkanie to mój azyl, a pieniądze – efekt mojej pracy.
Morał dla tych, co zaczynają dorosłe życie
Jeśli Twoja dziewczyna coraz częściej traktuje Cię jak bankomat, a Ty boisz się sprzeciwić – pamiętaj, że masz prawo do domu, spokoju i własnych oszczędności. Gość w dom, Bóg w dom – ale warto zabrać ze sobą choćby odrobinę wdzięczności i szacunku.
A Ty? Co byś zrobił na miejscu Mateusza? Czy granice finansowe w związku powinny być wyraźnie ustalone od samego początku?