– Może zabierajmy ją do nas na weekendy? – prosi mąż. Ale ja nie potrzebuję teraz drugiego dziecka
Nie wiem, czy powinnam się martwić, ale cała ta sytuacja zaczyna mnie przytłaczać. Jesteśmy z mężem małżeństwem od czterech lat. Obecnie jestem na urlopie macierzyńskim, nasza córeczka ma półtora roku.
Mąż ma młodszą siostrę, Olgę, która rozwiodła się tuż przed naszym ślubem. Ich małżeństwo trwało nieco ponad dwa lata, a potem przez prawie dwa kolejne mieszkali oddzielnie, wykańczając się nawzajem. Formalnie nie rozwiedli się od razu – podobno przez jakieś wspólne kredyty.
Olga szybko oddała córkę do przedszkola i poszła do pracy. Jej były mąż był praktycznie bezrobotny, wrócił mieszkać z rodzicami. Alimenty płacił śmiesznie niskie.
Ona sama nie chciała wracać do rodzinnego domu, co mnie wcale nie dziwi – z opowieści męża wynika, że w ich domu dzieci rodziło się głównie „do pomocy w ogródku”. Dzieciństwo spędzili w rygorze, bez przyjaciół i zabawy. Ojciec stosował kary fizyczne, a matka tłumaczyła to „troską”.
Olga po szkole uciekła do innego miasta, ale nie poradziła sobie – wyrzucili ją ze studiów już po pierwszym roku. Wpadła w relacje z przypadkowymi mężczyznami, próbowała odnaleźć ciepło, którego nigdy nie zaznała w domu.
Potem wróciła do rodziców, ogłosiła zaręczyny. Wszyscy wiedzieli, że to „ślub z konieczności”, bo daty się idealnie zgadzały. Narzeczony nie podobał się nikomu, a rodzice męża nie przepuszczą okazji, by skrytykować nawet świętego.
Oczywiście odradzali jej ten związek – chłopak miał uzależnienie od gier. Podczas ślubu siedział z nosem w telefonie, grając w jakąś gierkę.
Po ślubie zamieszkali naprzeciwko teściów. Teściowa codziennie do nich chodziła, “pomagała”, nocowała. W końcu Olga została z dzieckiem sama, na wynajmowanym mieszkaniu.
Zatrudniła się w dużej sieci spożywczej, zrobiła tam karierę – po dwóch latach była już zastępcą kierownika. Ale dziecko? Dziecko trafiło do dziadków. Olga pracowała zmianowo – dwa dni pracujące, dwa wolne, często zostawała po godzinach. Rodzice męża odprowadzali wnuczkę do przedszkola i odbierali ją. Na weekendy Olga ją zabierała… jeśli miała ochotę. Czasem zostawiała na dłużej, bo „musiała się wyspać” albo „umówiła się do kosmetyczki”.
Mój mąż często odbierał dziewczynkę z przedszkola. Rodzice teoretycznie są na emeryturze, ale oboje jeszcze wtedy pracowali, więc mąż często przejmował ich obowiązki. Stał się w zasadzie ojcem zastępczym.
Biologicznego ojca nikt do dziecka nie dopuszczał. Teściowa zawsze mówiła: „Dla niego to dziecko nie istnieje”.
W tym roku dziewczynka skończyła pierwszą klasę. Cały rok po lekcjach odbierał ją dziadek. Olga, mimo że teraz pracuje od poniedziałku do piątku, i tak zajmuje się córką tylko w weekendy – o ile nie ma ważniejszych spraw.
Na lato nie zapisali jej nigdzie. Dziewczynka całe dnie spędza sama. Podobno godzinami stoi przy furtce i patrzy na przejeżdżające auta, gdy dziadkowie są w ogródku.
Mężowi jej żal. To on ją praktycznie wychował. Prosi mnie, żebyśmy zabierali ją na weekendy do siebie. Mamy duże mieszkanie, mogłaby u nas spać. Ale ja… nie chcę teraz drugiego dziecka. Dopiero zaczęłam znowu przesypiać noce. I szczerze mówiąc – obecność dziewczynki mnie męczy.
Dla niej wujek to jedyny człowiek, który ją traktuje z czułością. Od babci potrafi dostać klapsa, matka o niej często zapomina.
Ale mamy przecież też własną córkę! Ona prawie nie widzi ojca, bo on pracuje na zmiany. A jak już go widzi, chce być z nim blisko. A wtedy ta starsza kuzynka przychodzi, odciąga go i chce rozmawiać tylko z nim. Nasza mała zaczyna być zazdrosna.
Nie wiem, co robić. Nie chcę mieć na głowie cudzego dziecka. Ale żal mi jej.