W sobotę mój syn miał obchodzić urodziny. Pomyślałam, że zrobię im przyjemność – kupiłam świeżą, dorodną kaczkę, żeby przygotować coś wyjątkowego na to święto. Przywiozłam ją synowej, a ta, gdy tylko wyjęła z torby, skrzywiła się i mówi: – My tego nie zjemy, to strasznie kaloryczne

Wyjęłam więc produkty na jego ulubioną sałatkę jarzynową, taką w starym, świątecznym stylu, jaką zawsze robiłam. A ona aż się zagotowała i od razu spakowała wszystko z powrotem do mojej torby. W efekcie nic z tego, co przywiozłam, nie trafiło na stół.

Z synem zawsze miałam świetne relacje. Michał od dziecka był grzeczny, spokojny i dobry chłopak, a dziś wyrósł na porządnego mężczyznę. Zawsze darzył mnie szacunkiem i doceniał, że wychowałam go sama – męża straciłam, gdy Michał był mały. Wiedział, że nie było mi łatwo i dlatego nawet jako dorosły mężczyzna liczył się z moim zdaniem, bo wiedział, że chcę dla niego tylko dobrze.

Kupowałam mu ubrania, które nosił z przyjemnością – twierdził, że mam lepszy gust niż on. Jadł tylko to, co ja ugotowałam, chwaląc moje potrawy. Razem chodziliśmy na wystawy, premiery filmowe i do teatru. Od dziecka starałam się zaszczepić mu miłość do sztuki.

Wiele moich koleżanek–matek, które miały synów, zazdrościło mi takiego chłopaka. Matki córek z kolei nieraz mówiły: „Takiego zięcia to byśmy chciały!”. Myślałam, że gdy się ożeni, wiadomo – żona będzie najważniejsza, ale że jednak czasem posłucha matki.

Bardzo się pomyliłam. Syn założył rodzinę i jakby zmienił się nie do poznania. Spotykamy się rzadko, a gdy już się widzimy, wygląda… byle jak. Ciągle w tych samych spodniach – wytartych i wyświeconych. Koszula zawsze pomięta, jakby prosto z suszarki, tylko strząśnięta i powieszona. Wstyd mi było powiedzieć coś wprost, więc raz delikatnie napomknęłam synowej – bez skutku.

Do teatru czy kina już chyba od dwóch lat nie chodzą. Jedzą – nie wiadomo co – syn schudł, wygląda marnie.

Na urodziny chciałam mu zrobić niespodziankę – tę kaczkę, do tego sałatka jarzynowa, jak dawniej. Synowa kręci nosem, że kaczkę wyrzuci, bo kalorie. Sałatki też nie chce – wszystko pakuje z powrotem do mojej torby. Na stół trafiają warzywa, owoce i owoce morza.

Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Patrzeć na swojego jedynego syna, jak tak byle jak żyje – to boli. Mimo że martwię się o niego, postanowiłam już więcej do nich nie chodzić. Nie będę mieszać się w ich życie ani psuć im małżeństwa. Ale żal i gorycz we mnie zostały.