Rok temu mój brat przyprowadził do naszego domu swoją świeżo poślubioną żonę. Weszła cicho, jak kot – obeszła całe mieszkanie, przyjrzała się wszystkiemu. Zamieszkali oczywiście w jego pokoju. I powiem szczerze – od samego początku mi się ona nie spodobała. Gotować nie musiała, bo nasza mama jest gospodynią domową i nikogo do garnków nie dopuszcza. Ale po jedzeniu ta pani zostawiała talerze – swoje i brata – w zlewie, jakby oczywiste było, że teściowa pozmywa. Sprzątać poza własnym pokojem też nigdy nie chciała. A przecież jest korytarz, łazienka, toaleta… My z mamą sprzątałyśmy na zmianę, ona – ani razu. Zwróciłam jej uwagę, ale zero reakcji. Mama tylko powiedziała: „Daj spokój, córciu, ja zrobię”. Ale ja nie mogłam na to patrzeć. Zamiast pomóc, oni dwoje po prostu przenieśli się do teściowej. Tam było im „spokojniej”. Ale najbardziej zdziwiła mnie nasza ostatnia rozmowa

Żona mojego brata, szczerze mówiąc, nie ma za grosz wstydu ani sumienia. Czego ona w życiu chce – do dziś nie wiemy. Może naszej mieszkania? Dokładniej – części naszego mieszkania. Ale to nierealne! A ona i tak coś kombinuje, wiecznie niezadowolona. Brata też już tyle razy skrytykowała, że aż szkoda na to patrzeć. A problem w gruncie rzeczy jeden – zazdrość i czysta interesowność.

Ojciec ciężko pracował za granicą przez wiele lat, odkładał pieniądze i kupił nam to trzypokojowe mieszkanie, kiedy byliśmy z bratem mali. U nas w domu zawsze było dostatnio, a mama dbała o wszystko. Ojciec rzadko bywał w kraju – kiedy wracał, to często jechał jeszcze do babci, swojej matki, która potrzebowała pomocy. Więc najczęściej żyliśmy we trójkę: mama, brat i ja.

I wtedy pojawiła się ona. Obejrzała wszystko jak inspektor, nosa zadarła – i zamieszkała. Gotować nie musiała, mama sama wszystko przygotowywała, i to bardzo smacznie. Ale ta pani nawet talerza po sobie nie umyła, ani razu korytarza nie odkurzyła, ani łazienki nie wyszorowała. Powiedziałam jej coś raz, potem drugi – a ona jak ściana. A mama tylko prosiła: „Nie kłóć się, ja sama to zrobię”. Tylko że ja mam inny charakter – powiedziałam, co myślę. I co? Zamiast zacząć pomagać, wynieśli się do jej mamy.

Ale szybko zaczęło jej przeszkadzać, że my z mamą mieszkamy w dużym trzypokojowym mieszkaniu, a oni tłoczą się w dwupokojowym u teściowej. Jej matka zresztą kazała jej sprzątać, więc to jej też nie pasowało. I zaczęły się pretensje do mojego brata: że niby u nas żyło im się dobrze, tylko „ta twoja siostra” przeszkadza.

Najbardziej jednak rozwścieczyły mnie słowa, które padły ostatnio na rodzinnym spotkaniu. Ta pani stwierdziła, że skoro nasz ojciec tak dobrze zarabia, to przecież mógłby kupić jeszcze niejedno mieszkanie. A skoro nasza trzypokojowa jest duża, to można by ją podzielić, rozdzielić pokoje czy zamienić z dopłatą. To niby taki „żart”, ale każdy zrozumiał, o co chodzi.

I wtedy nie wytrzymałam. Powiedziałam jej prosto w oczy: „Nie licz na cudze! To mieszkanie nie jest na sprzedaż ani na zamianę. Nawet o tym nie myśl! Chcesz tu mieszkać – dobrze, ale według zasad. Mogę rozpisać grafik i ustalić zasady porządku. Inaczej – żegnaj”.

Mama była na mnie zła: „Córciu, nie można tak ostro”. Ale kto ma mamę bronić, jak nie ja? Mama jest delikatna, wszystko przemilczy. A brat ją jeszcze usprawiedliwia. Tylko ojciec, kiedy zadzwonił od babci, powiedział mi: „I dobrze zrobiłaś, że postawiłaś sprawę jasno. Na początku trzeba pokazać granice, inaczej będzie gorzej”.

I ja też tak uważam. Trzeba od razu postawić kogoś na miejsce, bo później będzie tylko trudniej.