Mam sześćdziesiąt lat, a mój mąż jeszcze trochę więcej. Córka często do nas dzwoni – prosi, żebym posiedziała z wnukiem, bo jest zmęczona, albo żebyśmy pożyczyli jej parę złotych na chleb. A ja muszę odmawiać, bo naprawdę nie mam już siły ani pieniędzy. Moja córka nie ma teściów ani męża, ale niestety sama jest sobie winna
Moja jedyna córka, Ola, ma trzydzieści pięć lat i trzy lata temu zdecydowała się urodzić dziecko „dla siebie”. Całe życie dawałam jej dobre rady – nie dlatego, że chciałam się wtrącać, tylko dlatego, że pragnęłam dla niej szczęścia. Prosiłam, żeby ułożyła sobie życie, znalazła porządnego mężczyznę, założyła rodzinę, bo lata lecą i samotność wcale nie jest lekka. Ale Ola ma bardzo trudny charakter – jest uparta, nie potrafi iść na kompromis, ciągle uważa, że tylko ona ma rację, a inni się mylą. Nic dziwnego, że żaden mężczyzna nie wytrzymał z nią dłużej.
Wiele razy ostrzegałam ją, że jeśli się nie zmieni, zostanie sama, jak palec. Ona śmiała się ze mnie albo od razu zaczynała kłótnię. Dopiero gdy miała dwadzieścia dziewięć lat, lekarze powiedzieli jej, że jeśli szybko nie zajdzie w ciążę, może już nigdy nie mieć dzieci. Wtedy chyba pierwszy raz się naprawdę przestraszyła. Zaczęła spotykać się z sąsiadem – wydawało się, że to wreszcie coś poważnego. Planowali ślub, mówili o wspólnej przyszłości. Ale wszystko skończyło się przez jej język – obraziła jego rodziców i chłopak po prostu odszedł. Po tym wszystkim powiedziała, że urodzi dziecko „dla siebie”.
Prosiłam ją, żeby się opamiętała. Mówiłam, że samotne macierzyństwo to nie zabawa, tylko ogromna odpowiedzialność. Ale ona miała swoją wizję: „Najpierw dziecko, mężczyzna się potem znajdzie”. Ostrzegałam, że jeśli bez dziecka nie potrafiła ułożyć sobie życia, to z dzieckiem będzie jej jeszcze trudniej, ale zrobiła po swojemu.
I tak zostałam babcią. Od tamtej pory moja córka co chwila prosi o pomoc. A ja nie mam już tyle siły, co kiedyś. Noszenie wnuka, bieganie za nim po mieszkaniu, nieprzespane noce – to już nie dla mnie. Kiedy jej o tym mówię, obraża się. Uważa, że skoro jestem babcią, to moim obowiązkiem jest pomagać. Mój mąż też nie ma lekko – co chwila daje jej pieniądze, chociaż sam często nie ma nawet na lekarstwa.
W tym wieku to dzieci powinny pomagać rodzicom, a nie odwrotnie. A my ciągle dajemy, choć sami ledwo wiążemy koniec z końcem. Wiem, że mamy wobec niej jakieś zobowiązania, ale ona sama podjęła decyzję, żeby mieć dziecko bez ojca, wiedząc, że nie dostanie od nikogo wsparcia. Teraz jednak zachowuje się tak, jakby cała odpowiedzialność spadła na nas. Twierdzi, że to moja wina, bo zawsze mówiłam jej, żeby wyszła za mąż i miała rodzinę. Ale czy to naprawdę grzech chcieć dla własnego dziecka normalnego życia?
Nie wiem, gdzie popełniłam błąd. Wychowałam córkę w porządnej rodzinie, mieliśmy ciepły dom, zawsze dawaliśmy jej dobry przykład. A teraz każdy z nas liczy każdy grosz i zamiast wdzięczności słyszymy tylko pretensje. W takich chwilach człowiek naprawdę zaczyna się zastanawiać, czy warto było tak się poświęcać.