Nie wychodziłam za mąż za teściową, więc nie zamierzałam znosić jej ciągłego wtrącania się we wszystkie nasze sprawy. Kiedy naszemu synowi skończył się rok, pani Maria, matka Pawła, oświadczyła, że „pora, żebym wróciła do pracy”, i postanowiła, że w tym czasie z wnukiem będzie siedziała moja mama — choć w przeciwieństwie do niej nie była jeszcze nawet na emeryturze. A kiedy mój mąż stanął po jej stronie, a nie po mojej — złożyłam pozew o rozwód

Z panią Marią poznałam się długo przed naszym ślubem. Początkowo wszystko układało się dobrze — była serdeczna, często dzwoniłyśmy do siebie i potrafiłyśmy długo rozmawiać. Myślałam wtedy: „Ale będę miała fajną teściową!”

Pierwsze miesiące po ślubie też były w porządku, ale szybko pojawiły się pierwsze sygnały, że nie będzie łatwo. Zaczęliśmy remont w mieszkaniu po babci Pawła, w którym jego mama pozwoliła nam zamieszkać. Wtedy oznajmiła, że skoro mieszkanie formalnie należy do niej, to wszystko powinniśmy robić tak, jak ona chce. A jej gust, delikatnie mówiąc, pozostawiał wiele do życzenia. Najbardziej irytujące było to, że remont finansowaliśmy wyłącznie z naszych pieniędzy.

Próbowałam tłumaczyć to Pawłowi, ale on nie reagował. Powtarzał, że „jeśli mama tak chce, trzeba ją posłuchać” i że lepiej tak, niż płacić za wynajem. Po remoncie pani Maria zaczęła pojawiać się u nas bez zapowiedzi — o dowolnej porze dnia, czasem nawet wieczorem. Starałam się nie kłócić, ale wielokrotnie prosiłam męża, żeby porozmawiał z matką. On jednak tylko kręcił głową i mówił: „Jaka by nie była — to moja mama. Nie będę jej pouczał.”

A przecież w takich sytuacjach właśnie mężczyzna powinien umieć zachować równowagę. Trudno rozdzierać się między żonę a matkę, ale trzeba umieć postawić granice i być sprawiedliwym. Nie można zawsze stawać po stronie mamy tylko dlatego, że jest matką — ani po stronie żony tylko dlatego, że jest matką twojego dziecka. Trzeba rozmawiać, wspólnie szukać rozwiązań.

Po dwóch latach takiego życia urodził się nasz syn. Teściowa dalej wpadała, kiedy miała ochotę — ale zamiast pomagać, nieustannie mnie pouczała. Według niej wszystko robiłam źle: źle karmiłam, źle ubierałam, źle usypiałam.

A kiedy naszemu synkowi minął rok, pani Maria oświadczyła, że „czas wracać do pracy” i zarządziła, że z dzieckiem ma zostać moja mama — ta sama, która nadal pracowała zawodowo! Najgorsze było jednak to, że Pawłowi ten pomysł się spodobał. Razem z matką stworzyli sobie teorię, że skoro mieszkamy w mieszkaniu należącym do teściowej, to moja mama też powinna „pomagać po równo” i zająć się wnukiem.

Tego było już za dużo. Złożyłam papiery rozwodowe. Pawłowi zdarzyło się jeszcze kilka nieśmiałych prób pogodzenia, ale nie usłyszałam od niego tego, co powinnam. Po dłuższym namyśle zrozumiałam, że nie ma sensu ratować małżeństwa, w którym o wszystkim decyduje jego matka. W takim związku i tak główną rolę zawsze grałaby teściowa, a ja przecież nie za nią wychodziłam za mąż.

Szkoda mi było tego wszystkiego, ale dziś wiem, że to była najlepsza decyzja — i dla mnie, i dla dziecka.