Na sześćdziesiątych urodzinach mojej mamy jej znajomy wstał, by wznieść toast – i oświadczył się jej. Byłam w szoku. Jestem przeciwna temu małżeństwu, bo mam dwoje dzieci i pomoc mamy jest mi bardzo potrzebna. Przez miesiąc w ogóle ze sobą nie rozmawiałyśmy, a tydzień temu mama zadzwoniła i spokojnym głosem powiedziała, że wyszła za mąż

Zawsze myślałam, że rodzice są po to, by pomagać swoim dzieciom. Tak było przez wszystkie te lata – aż do momentu, gdy mama oznajmiła, że nie mogę już na nią liczyć, bo wreszcie postanowiła pomyśleć o sobie i o swoim życiu.

W październiku mama obchodziła swoje sześćdziesiąte urodziny. Zaprosiła najbliższych krewnych i kilku przyjaciół. Wśród gości był też jej znajomy, pan Michał. Wiedziałam, że od czasu do czasu do siebie dzwonią, ale nie miałam pojęcia, że coś ich łączy.

Mama mieszkała ze mną, bo po śmierci taty, dziesięć lat temu, została sama. Oddała nam całą swoją uwagę – mnie i moim dzieciom.

Rodzice mieli osobne mieszkanie, ale po śmierci taty mama bardzo się załamała i zabrałam ją do nas. Z mężem mamy duży dom, dwójkę dzieci – córkę i syna. Mama zaczęła mi pomagać: gotowała, sprzątała, prała, odbierała dzieci ze szkoły, chodziła z nimi na zajęcia. Jej obecność naprawdę wiele mi ułatwiała.

Byłam przekonana, że jest z nami szczęśliwa. Mój mąż dobrze się do niej odnosił, nie było żadnych napięć. W domu panował spokój i harmonia.

Dlatego gdy na jej urodzinach pan Michał wstał, wzniosł toast i zaproponował jej małżeństwo – zaniemówiłam. Myślałam, że to tylko żart albo chwilowe zauroczenie. Ale mama, przy wszystkich, zgodziła się! Powiedziała, że po ślubie wróci do swojego mieszkania, które przez ostatnie lata wynajmowała – i z którego mieliśmy też drobny dochód.

Nie mogłam tego pojąć. Małżeństwo w jej wieku? Po co? Przecież jest wdową. Ma mnie, ma wnuki. Po co jej to wszystko? Czy w takim wieku naprawdę trzeba jeszcze się żenić, iść do urzędu, podpisywać papiery?

Kiedy próbowałam z nią o tym porozmawiać, obraziła się. Nie odzywałyśmy się do siebie przez miesiąc. Byłam zła, że zostawiła mnie samą z dziećmi, wiedząc, jak trudno mi pogodzić pracę z obowiązkami w domu. Dzieci mają zajęcia, lekcje – wszędzie wcześniej pomagała właśnie ona.

Aż tu nagle – telefon. „Wyszłam za mąż” – powiedziała spokojnie, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. I co? Miała nadzieję, że jej pogratuluję?
W moich oczach zdradziła pamięć taty. Na stare lata zachciało jej się „drugiej młodości”? Zamieniła mnie i swoje wnuki na obcego człowieka. Jak mam teraz z nią rozmawiać?

Nie rozumiem ludzi, którzy biorą ślub po sześćdziesiątce. Czy to naprawdę jeszcze może być miłość? Czy nie wystarczy po prostu przyjaźń i towarzystwo? Po co te papiery, po co to wszystko?