Nie potrafię znaleźć wspólnego języka z własną matką. Ze względu na jej stan zdrowia zabrałam ją do siebie — bałam się zostawić ją samą w innym mieście, do którego mam trzy godziny drogi. Ale psychicznie już tego nie wytrzymuję. Myślałam, żeby odesłać ją z powrotem, lecz mąż uważa, że „tak nie wypada”, bo co ludzie powiedzą. A kto pomyśli o mnie?

Chodzi po mieszkaniu i szura kapciami po linoleum — szur, szur, bez przerwy. Przebiera jedzenie w śmietniku. Ziemniaki obiera tak, jakbyśmy mieli jeszcze świnię w chlewie — więcej odcina, niż zostaje do jedzenia.

Mieszkanie jest duże, miejsca starczy dla wszystkich. Mama ma swój własny pokój, swój telewizor. Kiedy byłam dzieckiem, niewiele ze sobą rozmawiałyśmy — ja wcześnie wyprowadziłam się z domu, a gdy jeszcze tam mieszkałam, ona ciągle pracowała. Wracała około ósmej wieczorem, a o dziesiątej już kładła mnie spać. Potem studia, własne życie.

Nie rozumie moich próśb w ogóle. Mówię: „Mamo, proszę, nie myj naczyń” — bo robi to tak, że wszystko po niej się klei. A ona i tak myje. Proszę: „Nie sprzątaj” — sprząta. Tyle że w taki sposób, że potem wstyd mi przed mężem i dzieckiem. Weźmie mokrą szmatę i rozmaże nią wodę po całym mieszkaniu. Kieliszki „umyje” i mokre ustawi w kredensie.

Ostatnio zajrzałam do jej pokoju — wyglądało to tak, jakby ktoś dawno stamtąd odszedł na tamten świat i nikogo o tym nie uprzedził. Na parapecie leżało mięso zawinięte w serwetkę.

— Zjem później — mówi. — To to, co ugotowałaś. Jem po trochu każdego dnia, całej porcji naraz nie dałam rady.

Postanowiłam odesłać ją do siebie. Mąż powiedział, że to nie po ludzku. Tyle że jemu nie przeszkadzają ani lepkie szklanki, ani mokra podłoga, ani jej ciągłe „dobre rady”. On jej po prostu nie słucha. Twierdzi, że gdy coś mówi, on i tak myślami jest gdzie indziej. Poza tym ciągle jest na delegacjach i rzadko bywa w domu.

A ja zostaję z tym wszystkim sama. Z tym szuraniem kapci po linoleum. Z grzebaniem w śmieciach. Z obieraniem ziemniaków jak dla inwentarza. I z tymi nieustannymi dolegliwościami — dziś boli ręka, jutro głowa, pojutrze coś innego. Proszę mi wytłumaczyć: czy to normalne, żeby codziennie chorowało coś nowego?

Ja naprawdę nie wiem już, co mam zrobić.