– A dlaczego mam zapewniać dzieciom cokolwiek? Do 18 roku życia karmię, ubieram, a potem niech same sobie radzą, jak chcą – powiedziała moja córka
Urodziłam córkę w 1995 roku, to były trudne czasy. Cały znany sposób życia walił się na naszych oczach, trzeba było dosłownie walczyć o przetrwanie. Gdyby nie to, że moi rodzice mieszkali na wsi, nie wyobrażam sobie, jak moglibyśmy się wyżywić.
Bez pracy zostaliśmy z mężem niemal natychmiast. A dokładniej, ja straciłam pracę, a jemu nie wypłacano pensji. Wtedy wyjechałam na prawie rok do rodziców na wieś, gdzie urodziłam córkę. Mój mąż w tym czasie wynajmował pokój w naszym mieszkaniu i robił, co mógł, żeby zarobić. Wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, zostało zastawione w lombardzie i tam pozostało.
To były straszne czasy, ale stopniowo zaczęliśmy się przyzwyczajać i dostosowywać. Mąż zdołał znaleźć pracę, ja wróciłam z córką Anną do naszego mieszkania. W tym czasie zmarł mój ojciec, więc zabraliśmy moją mamę do siebie. Opiekowała się dzieckiem, a ja też poszłam do pracy.
Choć było nam ciężko, wiedzieliśmy, że nie możemy się poddać – mieliśmy córkę, którą trzeba było wychować. Córka miała wyjazdy nad morze, choć nie były to Malediwy. Miała ubrania, które chciała, bez względu na to, jak dziwna wydawała mi się ówczesna moda, ale dostawała to, co jej się podobało. Miała też magnetofon, odtwarzacz, telefon, korepetycje – wszystko było dla niej.
Kiedy studiowała na uczelni, kupiliśmy jej z ojcem mieszkanie. W końcu dziewczyna musi jakoś układać sobie życie, a mając własne mieszkanie, jest to znacznie łatwiejsze. I tak też się stało – w wieku dwudziestu jeden lat wyszła za mąż i zaszła w ciążę, broniąc dyplom na ostatnim miesiącu ciąży.
Na narodziny pierwszego wnuka złożyliśmy się z rodzicami zięcia i podarowaliśmy młodym samochód. Nie był prosto z taśmy produkcyjnej, nie przeczę, ale była to całkiem przyzwoita zagraniczna marka. Nie było mowy o tym, że nie dbaliśmy o wnuczkę, rozpieszczaliśmy ją, jak tylko mogliśmy.
Córka i zięć nie poprzestali na jednym dziecku. Po półtora roku znowu radość – będzie wnuk. Świetnie! Pełny zestaw – i wnuczka jest, i wnuk. Pomagaliśmy młodej rodzinie finansowo, na zmianę ze swatami zabieraliśmy dzieci, aby rodzice mogli trochę odpocząć.
W rodzinie, oczywiście, pracował tylko zięć. Nie aspirował do gwiazd, nie dążył do zrobienia kariery, zarabiał średnią pensję i był zadowolony. Gdyby nie my i jego rodzice, młodej rodzinie byłoby ciężko. Ale liczyliśmy na to, że córka wróci z urlopu macierzyńskiego, znajdzie pracę i będzie łatwiej.
Ale córka nie zamierzała wracać z urlopu macierzyńskiego. Była całkowicie zadowolona z roli gospodyni domowej. Nawet trochę mnie to zasmuciło. Gdybyśmy wiedzieli z ojcem o jej aspiracjach, nie wydawalibyśmy tyle pieniędzy na jej edukację. Ale to jej życie, w końcu ma męża, który powinien zapewnić rodzinie utrzymanie, a nie tylko płodzić dzieci.
Chociaż zięć miał problem z zapewnieniem utrzymania. Kiedy stracił pracę, przez pół roku siedział w domu, przeglądając oferty. Czyli rodzina żyła z niewielkich zasiłków na dzieci i z naszej pomocy. A zamiast rzucić się na pierwszą lepszą ofertę, zięć zrobił kolejne dziecko.
Troje dzieci, to mało! Mieszkanie dwupokojowe, córka nie ma nawet zasiłku macierzyńskiego, bo nie przepracowała ani jednego dnia, a jej mąż też nie rwie się, by zapewnić rodzinie utrzymanie, ale my i rodzice zięcia nie młodniejemy. Nam już nie jest łatwo pomagać młodej rodzinie. Choć jakie tam pomaganie – utrzymywać młodą rodzinę.
Nie mogę nic złego powiedzieć, są dobrymi rodzicami, jeśli chodzi o opiekę nad dziećmi. Dziecko jest czyste, nakarmione, dbają o nie, spacerują i w miarę możliwości zajmują się nim, ale to za mało. Trzeba przecież na coś kupować jedzenie, ubrania, pieluchy, zabawki i tak dalej. A potem będzie przedszkole, szkoła, uniwersytet. I wszędzie potrzebne są pieniądze.
Kiedy niedawno Anna z radością oznajmiła, że znowu jest w ciąży, nie wytrzymałam. Powiedziałam, że podnoszenie wskaźnika urodzeń to szlachetna sprawa, ale oprócz rodzenia dzieci, trzeba im jeszcze zapewnić jakąś przyszłość.
– To sugestia, że jestem złą matką i nie zajmuję się dziećmi? – zapytała ponuro córka.
– Zajmujesz się nimi. Ale nie wszystko rozwiązuje się przez karmienie i spacery. Będą potrzebować zajęć, korepetycji, potem studiów na uczelni. A wtedy trzeba będzie coś zrobić z mieszkaniem, tak przy okazji. No cóż, po nas zostanie jedno mieszkanie, po rodzicach zięcia drugie, a co potem? Dzieci trzeba zapewnić.
– A dlaczego ja mam im to wszystko zapewnić? Do pełnoletności będę je karmić i ubierać, a całą resztę niech załatwią same. Można znaleźć darmowe zajęcia, korepetycje – no, niech uczą się porządnie. Mieszkaniem też nie muszę ich zapewniać, niech zarabiają.
Mówię, a gdybyśmy z ojcem też tak myśleli, gdzie by teraz była? Od dzieciństwa miała wszystko zapewnione, miała wszystko. Czy zarobiliby z mężem na mieszkanie? Gdzie staliby i robili te dzieci? Sama nie przepracowała ani jednego dnia, mąż zarabia jakieś grosze, za własne pieniądze nie mogą kupić nawet mieszkania, nie mówiąc już o zrobieniu w nim remontu!
Córka obraziła się na mnie, powiedziała, że jeśli tak uważam, to nie chce już ze mną rozmawiać.
– Nigdy was o nic nie prosiłam. Sami z ojcem wszystko robiliście, a teraz mi to wypominacie!
No cóż, przepraszam cię, córko, że nie byliśmy obojętni na ciebie i martwiliśmy się o twoją przyszłość! Nie chce ze mną rozmawiać, obraziła się.
A mnie też jest przykro. Przykro mi z powodu jej dzieci.
