Aleksander wszedł do mieszkania i od progu zaczął: – Anno, wyobraź sobie, pomogłem tutaj pewnej staruszce, mieszka na drugim piętrze. Szła taka, cała zdyszana z torbą… Zaniosłem jej torbę do mieszkania. Poznaliśmy się, nazywa się Maria. I wyobraź sobie, ona sama mieszka w dużym dwupokojowym mieszkaniu. Mówi, że nawet nie ma z kim porozmawiać. Więc pomyślałem, że powinniśmy zacząć jej pomagać.
– Anno, właśnie pomogłem pewnej staruszce, mieszka na drugim piętrze. Szła taka zdyszana z torbą… Zaniosłem jej torbę do mieszkania. Poznaliśmy się, nazywa się Maria. A co mamy na kolację?
– Umyj ręce i siadaj do stołu – zakomenderowała Anna.
– Słuchaj, Anno, ta Maria mieszka sama w dwupokojowym mieszkaniu. Poskarżyła się, że nie ma bliskich krewnych, ciężko jej samej – opowiadał Aleksander, siedząc przy stole w kuchni. – Myślę sobie, jakoś to wszystko niesprawiedliwie na świecie rozdzielone: my cieszymy się z tej wynajmowanej kawalerki, cieszymy się ciszą po naszych hałaśliwych i licznych krewnych. Ani u ciebie, ani u mnie żadnych perspektyw z mieszkaniem, a Maria smuci się, że zasypia w ciszy własnego dwupokojowego mieszkania i nawet nie ma z kim porozmawiać przy filiżance herbaty. Myślę, że trzeba jej będzie trochę pomóc.
Maria, chyba wyczuwając niezawodną naturę nowych sąsiadów, jakoś nienachalnie, ale pewnie wciągnęła ich w opiekę nad sobą.
– Ot, ulegacie Marii – powiedziała kiedyś sąsiadka ciotka Marta, przechodząc obok Anny – myślicie, że przepisze wam mieszkanie?
– Ciociu Marto – odpowiedziała jej Anna. – Nie uwierzy pani, ale pomagamy Marii za „dziękuję”.
– I „dziękuję” się od niej nie doczekacie. Miała już pomocników… – odparła niezadowolona Marta i odwróciła się, zaciskając usta.
Pewnego razu, gdy Anna kolejny raz przyniosła wypraną i wyprasowaną pościel, Maria radośnie przedstawiła jej dziewczynę:
– Oto, Anno, poznaj: to Olga, moja wnuczka siostrzenica. Przyjechała do mnie z zagranicy… Skąd przyjechałaś, Olgo, zapomniałam…
– Dziękuję pani, Anno, za opiekę nad babcią – powiedziała uśmiechnięta Olga.
Kiedy Aleksander wrócił z pracy, od razu zauważył nastrój Anny. Anna opowiedziała mu o wnuczce siostrzenicy i zapłakała.
– Anno, czemu płaczesz? Sama mówiłaś, że jesteśmy szlachetnymi ludźmi, lubimy czynić dobro dla samego dobra…
– Tak. Jesteśmy dobrymi ludźmi, a niedobrzy zawsze to wykorzystują. Z przyjemnością prałam pościel, myłam okna i czyściłam patelnie, ty naprawiałeś krany i wymieniałeś sedes, naprawiałeś instalację elektryczną i biegałeś do sklepu. Przecież jesteśmy dobrzy i dlatego znosiliśmy wszystkie jej kaprysy przez cały rok.
– Dłużej…
– Co dłużej? – zapytała Anna, nieco uspokojona.
– Ponad rok. Anno, mieliśmy nadzieję, że za dziesięć–piętnaście lat zamieszkamy z dziećmi w mieszkaniu Marii…
– Z jakimi dziećmi? – mrugnęła oczami Anna, nic nie rozumiejąc.
– Z naszymi dziećmi, Anno! Jesteśmy rodziną i powinniśmy mieć dzieci! Czy zamierzałaś czekać, aż zwolni się mieszkanie Marii? Ma 86 lat! Ma doskonałe zdrowie! Musimy liczyć tylko na siebie, Anno!
– Dobrze, Aleksandrze, będę liczyć na ciebie. Jesteś mężczyzną, więc ty rozwiązuj sprawę z mieszkaniem – powiedziała kapryśnie, ale spokojnie Anna.
– A ty jesteś kobietą – ty zajmij się dzieckiem.
– Umowa stoi.
Za tydzień przyszła do nich Olga i powiedziała:
– Jutro wyjeżdżamy. Babcia prosi was, żebyście do niej zajrzeli pożegnać się.
Maria siedziała w dalekim pokoju na fotelu, Olga poszła do kuchni. Wokół stały spakowane pudła.
– Oto, namówili mnie, żebym do nich przeprowadziła się. Wiktor, mój kuzyn, najmłodszy. Olga to jego wnuczka. Przypomnieli sobie o mnie… Wiktor ma teraz siedemdziesiąt dwa lata. Mocno zachorował. Od razu postanowili wrócić do ojczyzny, tam wszystko sprzedali… Olgo! – zawołała głośno Maria. – Skąd przyjechaliście?
– Z Australii – zawołała Olga.
– Zajmowali się tam budownictwem, są inżynierami, i Wiktor, i jego syn Tadeusz, i jego żona tam pracowała jako lekarz. Teraz wszyscy wrócili do ojczyzny, o Bogu sobie przypomnieli. I o mnie.
Maria podarowała figurkę, która stała u niej na komodzie, mówiąc:
– Oto dla was, żebyście wspominali mnie dobrym słowem. Nie musicie jej zachowywać, możecie sprzedać.
Anna i Aleksander wrócili do siebie, postawili figurkę na półce obok książek.
– Oto cena naszej dobroci… – powiedziała smutno Anna.
– Dobroć, Anno, nie ma ceny – powiedział Aleksander.
Za miesiąc do mieszkania Marii wprowadzili się nowi lokatorzy.
Do dnia zapłaty za wynajem ich mieszkania pozostał jeszcze tydzień, ale ktoś zadzwonił do drzwi i Aleksander, zobaczywszy właścicielkę mieszkania, zaniemówił.
– Pani Ireno, nie jesteśmy dziś gotowi. Za tydzień wszystko będzie, przecież mamy umowę.
– Zabiorę od was coś swojego – Irena przeszła do pokoju i zaczęła grzebać w szafie. – Meble zostawiam, nie są mi potrzebne, róbcie z nimi, co chcecie – powiedziała głośno z szafy.
Aleksander i Anna, nic nie rozumiejąc, milczeli. Irena wyszła z pokoju i skierowała się do wyjścia.
– Jutro czekam na was u notariusza o 14:30. Nie zapomnijcie dokumentów.
– Po co? – niemal jednocześnie zapytali Aleksander i Anna.
– Nie wiecie? Nikt was nie uprzedził? To mieszkanie wykupili wam krewni Marii. Otrzymałam pieniądze, jutro trzeba to załatwić.
Irena wyszła.
– Aleksandrze – powiedziała cicho Anna. – Boję się cieszyć. To prawda? To nie żart?
Następnego dnia Anna i Aleksander wyszli od notariusza i musieli uwierzyć, że to nie żart.
– Aleksandrze, masz pieniądze na tort? Bo zostało mi tylko 10 złotych. Chcę tort.
– Anno, skąd mam mieć pieniądze? Wypłata za tydzień, oby mnie nie zwolnili za dzisiejszy dzień. Słuchaj, a może sprzedamy figurkę pani Marii, przecież powiedziała, że możemy ją sprzedać. Może jakieś pieniądze dadzą, kupimy tort.
– A co? – zgodziła się z entuzjazmem Anna. – Mamy prawo!
Mężczyzna w średnim wieku, stojący za ladą sklepu z antykami, długo przyglądał się figurce. Potem do kogoś dzwonił, następnie wysłał zdjęcie figurki komuś i po kilku minutach oczekiwania, po odebraniu telefonu, powiedział:
– Młodzi ludzie, kupujący oferuje wam dziesięć, ale radzę wam nie spieszyć się, w Warszawie możecie ją sprzedać dużo drożej. Pomyślcie.
– Dziesięć czego? – zapytał zdezorientowany Aleksander.
– Oczywiście złotych, niestety nie dolarów. Dziesięć tysięcy złotych. Drożej tutaj nie sprzedacie, ale w Warszawie…
Aleksander i Anna wrócili do domu z figurką i bez tortu. Anna postawiła figurkę na półce.
– Ciekawe, jak tam pani Maria się urządziła? Nawet nie znamy numeru telefonu. A chętnie bym z nią porozmawiała.
– Anno, wyobraź sobie, jakie cuda nas dziś spotykają! – zawołał Aleksander, siedząc przy komputerze. – Pamiętasz, pół roku temu wysłałem CV do nowej fabryki? Anno, zapraszają mnie jutro na rozmowę kwalifikacyjną. Hurra!
– Ale to przecież daleko.
– Anno, to nie jest centrum, ale dzielnica jest dobra. Tam dwupokojowe mieszkanie kosztuje tyle co ta nasza kawalerka – Aleksander z zadowoleniem powiedział „nasza”.
– Możemy sprzedać ją i kupić tam dwupokojowe, a jeśli wezmę kredyt, to i trzypokojowe damy radę. Wiesz, jaki będę miał tam dochód, spokojnie poradzę sobie z kredytem. A ty tam obok możesz znaleźć pracę, dzielnica jest duża.
– Najpierw załatw sobie tam pracę, a potem planuj – zaśmiała się Anna.
– Anno, uważaj, że już zacząłem wypełniać swoje zobowiązania. A ty kiedy?
– A ja może już cię wyprzedziłam.
– Co znaczy „może”?
– Jutro po pracy zajdę do apteki, a wieczorem dokładnie ci powiem.
– Nie, daj, ja skoczę do apteki i kupię. Nie mogę czekać do jutra.
Aleksander wrócił z testem ciążowym i z małym ciastkiem w ładnym pudełku.
Zasypiając, Aleksander powiedział, uśmiechając się szczęśliwie:
– Jeśli urodzi się córka, to nazwiemy ją Maria.