Anna i Paweł byli małżeństwem od siedmiu lat, choć on od początku nie bardzo chciał się żenić. Cała rodzina błagała Anię, żeby tego nie robiła. Rodzice mówili, że jeśli urodzi dziecko, to sami pomogą, że nie potrzebuje ślubu, żeby być szczęśliwa. Ale ślub się odbył. A dziś, po tylu latach, Anna składa pozew o rozwód — mimo że ma dobrego, spokojnego męża. Nawet jej mama prosiła, żeby dała Pawłowi jeszcze jedną szansę. Ale Anna mówi, że ze słodyczy tego małżeństwa zostało tylko mdłe zmęczenie, którego nikt nie zrozumie
Wyszła za mąż bardzo młodo, bo już wtedy była w ciąży. Kochała Pawła całym sercem i wierzyła, że on też coś do niej czuje. Ale kto wie, czy w ogóle by się pobrali, gdyby nie ta wiadomość o dziecku. Rodzice odradzali — nie dlatego, że nie lubili Pawła, ale dlatego, że widzieli, iż on nie jest gotowy na rodzinę. „Nie kocha cię tak, jak ty jego” – powtarzała matka. Ale Anna nie chciała słuchać. Miała w sobie młodzieńczą wiarę, że miłość wszystko zniesie.
Pierwsze cztery lata były jednak bardzo trudne. Paweł żył jak wolny człowiek — wracał późno w nocy, raz przynosił połowę wypłaty, innym razem żadnej. Czasem zapominał o zakupach, choć w lodówce nie było nawet jajek. Anna coraz częściej słyszała w głowie głos matki: „A nie mówiłam?”. Dziecko nie zmieniło Pawła. Ona jednak wciąż miała nadzieję, że z wiekiem dojrzeje, że zrozumie, co to odpowiedzialność. Bo przecież — myślała — są gorsi mężowie.
Ale cud się nie wydarzył. Paweł nie był złym człowiekiem, po prostu żył jakby obok. Syn dla niego był jak powietrze — niby potrzebne, ale niewidzialne. Lata mijały, a w ich domu zamiast bliskości pojawiła się obojętność. Anna próbowała wszystkiego: chodziła na siłownię, gotowała kolacje przy świecach, starała się być cierpliwa i dobra. Na forach czytała, że „trzeba szukać przyczyny w sobie”. Więc szukała. A kiedy ktoś zapytał, dlaczego jeszcze nie odejdzie, odpowiadała:
— Rozwód to ostateczność. Najpierw trzeba zrobić wszystko, żeby uratować rodzinę. Przecież mamy dziecko.
I rzeczywiście, czasem bywały dobre chwile. Ale po cichu Anna gasła. Aż pewnego dnia, pod koniec czwartego roku małżeństwa, zobaczyła Pawła z inną kobietą. Jakby cały świat się wtedy zatrzymał. Wróciła do domu, spakowała rzeczy swoje i dziecka i pojechała do matki. Paweł przez jakiś czas nawet nie rozumiał, że to koniec — dzwonił, mówił, że przesadziła, że wróci. Myślał, że zawsze będzie miała dla niego miejsce.
Ale Anna już nie wróciła. Dopiero po kilku tygodniach Paweł zrozumiał, co stracił, i pojechał do niej. Obiecywał, że się zmieni, że to był tylko błąd, że kocha, że nie da jej już nigdy powodu do łez. I wtedy ona, z litości albo z nadziei, zgodziła się wrócić.
I rzeczywiście — Paweł się zmienił. Zaczął więcej zarabiać, pomagał w domu, chodził z synem na spacery, zapraszał Anię do restauracji. Ale sama Anna już nie była tą samą kobietą. W środku miała pustkę. Nie potrafiła zapomnieć, nie potrafiła kochać. Z czasem uczucia wygasły całkiem.
Na siódmym roku małżeństwa powiedziała rodzinie, że chce rozwodu.
Wszyscy byli w szoku. Matka płakała, prosiła, ale Anna była zdecydowana.
— Nie chcę tak żyć — powiedziała cicho. — Nie da się kochać po tym, co się wydarzyło. A bez miłości to nie ma już sensu.
