Były mąż i teściowa po rozwodzie wynieśli nawet firanki, a teraz nazywają mnie drobiazgową
Czasem naprawdę trudno uwierzyć, jak bardzo można się pomylić co do człowieka. Mój były mąż, Tomasz, po rozwodzie zachował się w sposób, którego nigdy bym się nie spodziewała. Wspólnie ze swoją mamą, panią Heleną, wyniósł z mieszkania niemal wszystko – nawet firanki.
Nikt nie przejął się tym, że w tym mieszkaniu miał nadal mieszkać ich syn i wnuk, Kacper. A dziś, kiedy sami mają problemy, wymagają ode mnie rezygnacji z alimentów i obrzucają mnie wyzwiskami, nazywając drobiazgową.
Nasze małżeństwo? Nic szczególnego. Typowa historia: poznaliśmy się w Krakowie, były kwiaty, randki, potem ślub. Już wtedy trochę mnie niepokoiła jego skąpość, ale moja mama, pani Zofia, przekonywała mnie, że to zaleta – nie będzie szastał pieniędzmi jak mój ojciec.
Gdybym miała wtedy więcej niż 21 lat, może bym zrozumiała, że jeśli ktoś zaczyna oszczędzać na tobie jeszcze przed ślubem, nic dobrego z tego nie będzie. Ale wtedy byłam młoda, zakochana, i posłuchałam mamy.
Na szczęście miałam własne mieszkanie w Nowej Hucie, do którego się wprowadziliśmy. Oczywiście Tomasz kręcił nosem, bo „kawalerkę trudno nazwać mieszkaniem”, ale obiecał, że uzbieramy na większe lokum i wtedy sprzedamy moje. Na szczęście nigdy do tego nie doszło.
Pierwszy rok był w miarę spokojny, choć mąż nieustannie pouczał mnie o oszczędzaniu. Dla niego kupno płynu do naczyń o dwa złote droższego było rozrzutnością, wymagającą poważnej rozmowy.
Potem zaszłam w ciążę, a zarządzanie finansami przeszło całkowicie w jego ręce. Uznano, że przez hormony będę nieodpowiedzialna, a ponieważ przeszłam na urlop macierzyński, nie miałam argumentów, by się temu sprzeciwić.
Zaczęło się ciężkie życie pod pełną kontrolą: musiałam tłumaczyć się z każdej złotówki, z każdej butelki szamponu, z każdego bochenka chleba… Nawet papier toaletowy był przedmiotem raportowania!
Moja mama niczego nie dostrzegała, a teściowa wręcz wspierała Tomasza: “Syn ma rację, trzeba pilnować wydatków, skoro tylko on zarabia.”
W tym trybie przetrwałam półtora roku. W końcu nie wytrzymałam i złożyłam pozew o rozwód. Nie miałam już siły ciągle się tłumaczyć i wysłuchiwać wyrzutów.
Po rozwodzie Tomasz i jego mama wynieśli z mieszkania niemal wszystko. Zabrali nawet dziecięce łóżeczko, bo „oni kupowali”. Gdzie miał spać Kacper – ich nie interesowało. Widziałam, jak pani Helena zwijała firanki, pakowała kapcie, liczyła łyżeczki… To wyglądało jak zły sen.
Jedynym plusem było to, że Tomasz miał legalną, “białą” pensję, więc bez problemu otrzymałam alimenty na Kacpra.
Przetrwałam urlop macierzyński, wysłałam syna do przedszkola i wróciłam do pracy. A trzy lata później wyszłam ponownie za mąż. Mój obecny mąż, Marcin, jest cudownym człowiekiem – świetnie dogaduje się z moim synem i moją mamą. Co najważniejsze – nie jest skąpy.
Niedawno odezwał się Tomasz. Okazało się, że przez cały czas mnie obserwował. Wie, że wyszłam za mąż, dobrze nam się powodzi, wynajmujemy moje dawne mieszkanie w Wieliczce. Tymczasem jego życie nie układa się najlepiej: ma nową żonę, Katarzynę, spodziewają się dziecka i… alimenty zaczęły mu ciążyć.
Oczywiście alimenty mogą być zmniejszone, ale Tomasz chce, żebym całkowicie z nich zrezygnowała. Bo “po co mi pieniądze”, skoro “żyję jak królowa”.
Problem w tym, że te pieniądze są dla mojego syna, nie dla mnie. Dlaczego miałabym odbierać własnemu dziecku to, co mu się należy, tylko dlatego, że jego ojciec znowu postanowił zostać tatą?
Były mąż próbował wzbudzić we mnie litość. Ale ja wciąż miałam przed oczami obraz, jak wynosi dziecięce łóżeczko i firanki… Żadnej litości.
Powiedziałam wprost: nie zrezygnuję z alimentów. Jeśli przestanie płacić, pójdę do komornika.
Od miesiąca dostaję obraźliwe SMS-y od Tomasza i pani Heleny. Nazywają mnie drobiazgową, życzą mi wszystkiego najgorszego i dalej żądają, bym zrezygnowała z alimentów, bo “nowemu dziecku zabraknie”.
Ale mnie to nie rusza.
Niech sobie oszczędzają na papierze toaletowym. W końcu Tomasz jest w tej dziedzinie prawdziwym specjalistą.