Córka chce żyć dostatnio, ale na nasz koszt. Ucięliśmy jej finansowanie, a teraz płacze, że rujnujemy jej życie

Dorosła córka urządza nam z mężem histerie, bo obcięliśmy jej fundusze. Już się przyzwyczaiła do wystawnego życia, do pozwalania sobie na wszystko, a tu nagle okazało się, że pieniądze nie rosną na drzewach, trzeba je zarabiać. Teraz u nas światowa żałoba, bo „zniszczyliśmy jej życie” i w ogóle po co ją urodziliśmy.

Karina skończyła w tym roku 26 lat. W jej wieku ja już miałam trzyletnie dziecko, tak na marginesie. A w głowie naszej córeczki wciąż szumi wiatr, ciągle myśli, jak dłużej pospać, smaczniej zjeść i co takiego wrzucić do mediów społecznościowych, żeby wszystkie koleżanki pękły z zazdrości.

Córka nie pamięta tamtego okresu, ale aż do jej piątych urodzin żyliśmy z mężem bardzo skromnie.

Mieliśmy pokój w akademiku z pluskwami i karaluchami. Dopiero później mężowi udało się założyć własny biznes i życie stopniowo zaczęło się poprawiać.

Ten okres naszego życia wspominam teraz jak zły sen, a córka w ogóle go nie pamięta.

I nie będę ukrywać – rozpieszczaliśmy Karinę. Zdawaliśmy sobie sprawę, że momentami przesadzamy, ale tłumaczyliśmy to sobie tak, że lepiej, by w dzieciństwie miała wszystko, bo nie wiadomo, jak dalej potoczy się życie. Teraz zmagamy się z konsekwencjami własnej nieostrożności.

Po szkole córka dostała się na uniwersytet. Od razu kupiliśmy jej dwupokojowe mieszkanie, do którego z radością się wprowadziła, gdy tylko dostała klucze.

Studenckie lata Kariny były wesołe. W mieszkaniu widać było ślady imprez – nic nielegalnego, ale jednak. Dwa razy była na krawędzi wyrzucenia ze studiów, ale udało się to załatwić.

Dyplom uzyskała. Jednak minął rok, potem drugi, a z pracą córce wciąż nie wychodziło. Ciągle jej coś nie odpowiadało, ciągle brakowało „wysokiego lotu” i wszystko było takie „przeciętne”.

Czas płynął, córka wciąż żyła na nasz koszt i nie było widać żadnych oznak zawodowego przełomu. Za to ciuchy się zmieniały, były kupowane różne sprzęty „do nagrywania”, były podróże. A nasza cierpliwość z mężem się wyczerpywała.

Pół roku temu ostrzegliśmy ją, że ma 6 miesięcy, aby stanąć na nogi, a potem przestaniemy ją utrzymywać. Maksymalnie – będziemy płacić za mieszkanie i kupować jedzenie. Ale to wszystko, na co może liczyć.

Te 6 miesięcy minęło, a u córki nie nastąpił żaden krok w kierunku znalezienia pracy czy zarabiania. Jak żyła w imprezowym trybie, na wszystko sobie pozwalając, tak żyła dalej. Widocznie uznała naszą rozmowę za puste groźby.

A my wzięliśmy i wprowadziliśmy to w życie. Odmówiliśmy jej kolejny raz, gdy poprosiła o pieniądze. I drugi raz też. I wtedy dotarło do niej, że „darmowe” się skończyło. Doszło do awantury z łzami, próbami manipulacji i żądaniami, żeby „nie rujnować jej życia”.

Na koniec histerii padło stwierdzenie: „Lepiej by było, gdybyście mnie w ogóle nie urodzili”. Normalna reakcja 26-latki? Moim zdaniem – nie.

Słowem, teraz to my z mężem jesteśmy najgorsi na świecie, co córka nam codziennie wypomina. Myślę już o tym, żeby zaprzestać nawet opłacania mieszkania, żeby miała mocniejszy bodziec do wzięcia się w garść.

Ale mąż uważa, że to już przesada.