Córka ma osiem lat i “zarządza domem”, nie pracowała ani dnia, jeśli coś się stanie z mężem, przeniesie się do mnie, a ja tego nie chcę
Razem z mężem wychowywaliśmy córkę z przekonaniem, że trzeba się uczyć, trzeba wyjść do pracy, to tak samo ważne, jak bycie dobrą matką i żoną. Przed nią miała przykład mnie, mojej mamy, teściowej, babć – wszystkie pracowały, nikt nie siedział bezczynnie w domu.
Córka dobrze się uczyła w szkole, sama dostała się na uniwersytet, studiowała na budżecie, wybrała kierunek, który jej się podobał. Nie wtrącaliśmy się, miała żyć swoim życiem i pracować. Podczas nauki jeździła na różne zjazdy, konferencje, robiła prezentacje. Oczekiwaliśmy, że czeka ją świetlana przyszłość.
Ale na ostatnim roku studiów córka spotkała się z Ołeksijem, który jest od niej o osiem lat starszy, poznali się na jednej z konferencji, on już pracował w tym samym zawodzie, który wybrała córka. Szybko się zgrali, spotkali, a potem niemal od razu po ukończeniu studiów wzięli ślub.
Nie mieliśmy nic przeciwko wybranemu przez nią mężczyźnie, po prostu uznaliśmy, że wyszła za mąż za wcześnie. Teraz powinna się rozejrzeć w życiu, wyjść do pracy, a ona osiadła w domu. Ołeksij przeniósł ją do swojego miasta. Tam ma mieszkanie i pracę, obiecał też znaleźć pracę dla córki.
Ale miesiąc, drugi, trzeci, gdy dzwoniliśmy do córki, nadal siedziała bez pracy, przyswajała się do nowego miasta. Pytam, dlaczego mąż jej nie zatrudnił, przecież obiecał, a ona mówi, że tam teraz jakieś przetasowania kadrowe i wszyscy są na to zajęci.
Pół roku po ślubie ucieszyła nas, że wkrótce zostaniemy babcią i dziadkiem. Była już w czwartym miesiącu ciąży. Sprawa z pracą od razu się rozwiązała, po co jej iść w takiej sytuacji do pracy. Mąż zarabia, niech siedzi w domu, przygotowuje się do macierzyństwa.
Zięciowi w pełni odpowiadało, że żona siedzi w domu i nie pracuje. W ich rodzinie to norma, jego mama również poszła do pracy dopiero w pięćdziesiątym roku życia, bo stało się nudne w domu, ale gdy mowa poszła o wnuczce, obiecała zwolnić się, żeby pomóc synowej. No tak, to dla niej bliżej, dla mnie trudniej podejść.
Urodziła się wnuczka, jeździliśmy ją powitać ze szpitala, była wielka radość! Ale przyjechaliśmy rano, pojechaliśmy wieczorem, nie chcieliśmy nikogo ograniczać, a rano trzeba było iść do pracy. Swatka zapewniła mnie, że jednej młodej mamie nie opuści, żeby się nie martwić.
Słowo dotrzymała, prawie codziennie przychodziła pomóc. Dzięki teściowej córka miała czas na wszystko – zrobić w domu, przygotować posiłek i odpocząć. Po pół roku mleko zniknęło u córki, wnuczka była na mieszankach. Bez problemów przeszliśmy na to, przecież obdarowawczy dar dziecka.
Po tym przeszliśmy na mieszanki, zaczęłam córce sugerować, że czas by iść do pracy. Jeśli teściowa miała tyle szczęścia, że była gotowa w pełni zajmować się wnuczką, to nie trzeba tracić dwóch z hakiem lat urlopu macierzyńskiego. Nie ma żadnego doświadczenia, a czas leci.
Ale córka tylko machała ręką na moje rady. Powiedziała, że to jej pierwsze dziecko, chce zobaczyć, jak córka rośnie, bo jeszcze zdąży się nacieszyć pracą, a drugie dorosłości dziecka nie powtórzy. A w pieniądzach nie mają potrzeb, mąż dobrze zarabia.
Wtedy się zgodziłam, może i córka ma rację, dzieci są ważniejsze. Ale pół roku później okazało się, że córka jest znów w ciąży. Starszej wnuczce wtedy minął rok, gdy córka. Postawili ją na trzeci miesiąc. Lekarze mówili, że będzie chłopiec. Różnica między dziećmi była mała, a dla córki na wszelki wypadek jest teściowa, która obiecała pomóc z drugim wnukiem.
Osiem lat minęło, odkąd córka wyszła za mąż. W tym czasie wiele razy poruszałam temat jej pracy. Serce było nie na miejscu. Co to za matka dwójki dzieci, która nigdy w życiu nie zarobiła ani grosza? Wszystkie jej wymówki były, raz dzieci małe, a ze swoją teściową trudno, raz w przedszkolu cały czas chorują, raz trzeba odebrać ze szkoły, wozić na zajęcia.
Teraz ona po prostu mówi, że to nie moja sprawa, że oni z mężem sami się zorientują, jak żyć. Mówi, że jej nie proszą o pieniądze, że żyją na swoje, i dobrze żyją, lepiej niż wielu. A ja tylko wciąż narzekam z zazdrości, żeby pracowała.
