Helena Nowak nie może pojąć, jak żyje jej córka. Nie rozumie, po co Kasi taki mąż – zarabia marne grosze, wprowadził się do mieszkania córki, a pół roku każdej soboty i niedzieli spędza u swojej mamy na działce. Kasia próbowała jej tłumaczyć, że to jej życie i jej rodzina, a mama nie musi wszystkiego rozumieć ani oceniać
– Wiesz, dopiero co się dowiedziałam, że moje wnuczki znowu chore – westchnęła Helena, emerytka z Poznania. – Małe mają gorączkę, a Kasia dwa dni już nie śpi i prawie nie je, siedzi z nimi sama. Ja nie mogę teraz do nich jechać, bo sama się źle czuję. Nie chcę im nic przywlec.
– Nieciekawie tam u was – współczuła sąsiadka. – A pomóc im też nie bardzo masz jak.
– No właśnie. Dzwoniłam dziś do Kasi, mówię: „Niech twój mąż po pracy do mnie wpadnie, ugotuję klopsiki na parze, upiekę drożdżówki, dam wam kilka słoików z przetworami, żebyś chociaż nie musiała gotować”. A ona mi mówi, że jej mąż po pracy nie wraca do domu, tylko jedzie do mamy na działkę. No powiedz, jak to w ogóle zrozumieć?
Córka pani Heleny, Kasia, i jej mąż mają dwie małe córeczki – dwuletnią i czteroletnią. Zwykła młoda rodzina, jakich wiele. Ale zięć pani Heleny nie budzi w niej ani odrobiny sympatii. Zarabia mało, mieszka w mieszkaniu żony, w domu nie kiwnie palcem, dopóki mu się nie przypomni albo ktoś go nie pogoni. Ciągle powtarza, że „zapomniał” albo „zrobi później”. Na pracy też się nie przemęcza – zwykły etat od ósmej do szesnastej, żadnych nadgodzin, żadnych ambicji.
– Ja naprawdę nie wiem, po co jej taki chłop! – wzdycha pani Helena. – Przecież ona sama wszystko ogarnia – dzieci, dom, rachunki, jeszcze dorabia w nocy, pisząc jakieś teksty w internecie. Po co jej ktoś, kto tylko siedzi na kanapie i narzeka?
Kasia, ku zaskoczeniu matki, wcale nie narzeka. Wręcz przeciwnie – zawsze broni swojego męża. Mówi, że nie każdy musi być menedżerem i że to „spokojny, dobry człowiek”. Dla pani Heleny to zupełna abstrakcja.
– Jak to „po pracy nie wraca do domu”? – dopytuje matka z niedowierzaniem. – Przecież ma chore dzieci! Co to za ojciec, który w takiej chwili jedzie pielić grządki u swojej matki?
– Mamo, proszę cię, nie mów tak. Poradzimy sobie – uspokaja Kasia. – Lekarz był, przepisał leki, wszystko mamy.
– Ale jak można w takiej sytuacji zostawić rodzinę? – oburza się pani Helena.
Teściowa Kasi, pani Zofia, ma siedemdziesiąt kilka lat i od wiosny do jesieni mieszka niemal wyłącznie na swojej działce pod Płockiem. Dogląda warzyw, podlewa kwiaty, kisi ogórki i smaży dżemy. Ciężko jej samej, więc regularnie wzywa syna „do pomocy”. A on – jak dobrze wychowany synek – natychmiast rzuca wszystko i jedzie, choćby zostawiając chorą żonę i dzieci.
Kasia do teściowej nie jeździ – po pierwsze, bo dzieci nie miałyby tam żadnych warunków, a po drugie, bo z teściową nigdy się dobrze nie dogadywały. Ale gdy mama próbuje to skomentować, Kasia reaguje ostro: „To nasze życie, mamo. My sami wiemy, jak nam lepiej. Ty żyj swoim”.
I choć pani Helena udaje, że się z tym godzi, w głębi serca nie może przestać się martwić – nie tyle o zięcia, ile o córkę, która zbyt często tłumaczy cudze lenistwo miłością.
