Jak wyjść z tego niekończącego się kręgu?
Mam 35 lat, nie mam dzieci, przed sobą drugi rozwód. Moja praca jest ściśle związana z komunikacją międzyludzką, zwłaszcza bezpośrednim kontaktem. Pracuję jako freelancer w projektach, głównie w obszarze komunikacji. Jest to praca dość kreatywna. Dokładnie dziewięćdziesiąt procent moich zleceń, które pozwalają mi zarabiać, czasami pozwala mi nie zarobić nic przez miesiąc, a czasami całkiem nieźle zarobić, pochodzi od znajomości, kontaktów i rekomendacji. Znajomości te zdobywam głównie poprzez społeczności internetowe i tematyczne spotkania, eventy i prezentacje. Nie mogę powiedzieć, że jestem bardzo towarzyską osobą, takie wyjścia w świat wyczerpują mnie, ale rozumiem, że to część mojej pracy i klucz do mojego rozwoju oraz stabilności – umiejętność zdobywania pracy i klientów.
W pozostałym czasie wolę zajmować się domem, gotować, tworzyć przytulne miejsce, a nawet z przyjemnością poczytać dobrą książkę. Obydwa moje małżeństwa rozpoczęły się od tego samego rodzaju profesjonalnej interakcji. Obydwoje mężów przyciągnęli mnie swoją komunikatywnością, byli interesujący, wyrazici, zdolni do przeforsowania swoich racji. Tak przynajmniej twierdzili. Z oboma związki dobiegły końca z tego samego powodu. Ich oczami i z ich ust wynika, że to wygląda mniej więcej tak: dwa razy w tygodniu wracam późnym wieczorem taksówką z tego typu spotkań, nie wiadomo z kim, często pod wpływem (utrzymać czterogodzinne rozmowy z tłumem ludzi i wymianą wizytówek potrafię tylko z kieliszkiem na przyjęciu). Albo godzinami przesiaduję na mediach społecznościowych w aktywnych rozmowach, jeśli jestem w domu. Ogólnie rzecz biorąc, moje życie wydaje się zbyt zajęte sobą, swoimi sprawami i problemami (które oczywiście są niekończące się w projektowej pracy każdego dnia), a przede wszystkim nie jestem spokojną, domową żoną, tak to się chyba nazywa. Pomimo tego, że zawsze starałam się informować, dokąd idę i po co, z kim się spotykam w pracy i tak dalej.
Nawet jeśli na tego rodzaju spotkaniach ktoś próbuje mnie poznać osobiście, zawsze mówię, że jestem mężatką i jest mi miło, dziękuję, ale nie jestem zainteresowana. Nigdy nikt mnie nie oskarżał o zdradę, i nigdy nie dawałam do tego powodów. Nie pojawiły się też żadne pretensje co do domowych obowiązków czy gotowania (naprawdę to lubię i robię to nieźle, zawsze staram się poświęcać czas na dbanie o dom). Często zdarza się wracać z imprezy z torebką pełną zakupów i ustawiać się przy kuchni. Nie jestem w stanie zmienić stylu życia. Gdybym mogła pozwolić sobie na niepracowanie, mogłabym obniżyć tempo i zająć się wszystkim na spokojnie, ponieważ kompletnie nie potrafię nie robić nic, ale teraz 90 procent mojego czasu zajmują projekty lub poszukiwanie nowych zleceń.
Najbardziej chciałabym wziąć urlop macierzyński i choć na kilka lat wyjść z tej gonitwy. Obydwoje o tym wiedzieli. Pierwszy mąż nie był specjalnie zainteresowany dziećmi i “odkładaliśmy na później”, aż mu kariera ruszyła do góry i nie miał czasu na to. Z drugim finansowo to było po prostu niemożliwe, zawsze jestem zajęta pracą, a mój dochód jest zbyt ważny. Nie żądałam niczego więcej od żadnego z nich, nie wymagałam żadnych ekstrawagancji w postaci futer, samochodów czy natychmiastowej budowy domu. Z zasady uważam, że normalna osoba najpierw wymaga od siebie, a potem od innych. Pierwszy mąż, zresztą, utrzymywał mnie i dbał o to, co będziemy jedli i gdzie będziemy mieszkać, a mój zarobek był miłym dodatkiem. Ale zawsze dawał do zrozumienia, że oczekuje ode mnie czegoś więcej. Z drugim wszystkie wydatki są wspólne, a czasami to ja jestem głównym finansowym wspierającym. Mam wrażenie, że ciągle jestem na polu walki i gram sama za siebie.
Wydaje mi się, że obydwu ich przyciągnęłam (przynajmniej tak mi mówili), tym, że jestem działającą i radzącą sobie z trudnościami osobą. I dlaczegoś w pewnym momencie to właśnie staje się problemem. Zaczyna ich to denerwować. Ale przecież nikt z nich nie proponuje mi jakiegoś innego życia, w którym mogłabym zachować się inaczej. I nie widzę wyjścia. Wszystko kończy się tym, że słyszę, że jestem kompletnym niepowodzeniem jako żona i żaden mężczyzna by tego nie znosił. I że w ogóle nie potrzebuję rodziny i męża, jestem zbyt pewna siebie i niezależna. Jeśli nagle jest zły okres albo tracę zlecenie, słyszę, że zajmuję się jakimś bezsensownym zajęciem i jestem nieudacznikiem, marnującym czas na imprezowanie. Mam wrażenie, że ewentualne trzecie błędne kółko kiedyś w przyszłości zakończy się tak samo. To ciągłe chodzenie w kółko, a ja nie mogę się z tego wydostać?
