Kiedy byłam w pracy, teściowa całymi dniami przesiadywała w moim mieszkaniu. Przychodziła od samego rana, gotowała z moich produktów i zanim wracałam do domu, wszystko było już zjedzone. A kiedy pewnego dnia postanowiłam poważnie z nią porozmawiać, moja rodzina znalazła się na skraju rozpadu

Matka mojego męża, Janina Georgijewna, nie polubiła mnie od samego początku. Głównie dlatego, że pochodzę ze wsi. Ona wyobrażała sobie synową jako elegancką mieszczkę. Tyle że jej syn wybrał mnie.

Tak, przyjechałam ze wsi, ale na studia dostałam się sama, dzięki wiedzy i pracy. Studiowałam na bezpłatnym trybie, skończyłam uczelnię z wyróżnieniem. Mam dobrze płatną pracę i własne mieszkanie. To ja zaprosiłam męża do siebie — wyprowadził się z kawalerki, w której mieszkał razem z mamą. Opłaciłam mu kursy podnoszące kwalifikacje, pomogłam znaleźć dobrą pracę, urodziłam dziecko.

Ponieważ jednak zarabiałam więcej, uznaliśmy wspólnie, że na urlopie rodzicielskim z naszą córką zostanie mąż. Dla domowego budżetu było to rozsądne rozwiązanie. Nie przewidziałam tylko jednego — pod moją nieobecność w moim mieszkaniu zaczęła rządzić teściowa.

Przychodziła codziennie „pomagać”, bo była przekonana, że syn sam nie da sobie rady z wnuczką. Mojej decyzji, by wrócić do pracy i zostawić dziecko pod opieką ojca, nie akceptowała w ogóle.

Pomocy z jej strony było niewiele. Za to zyskała doskonałą okazję, by opowiadać wszystkim, jaka ze mnie fatalna gospodyni, matka i żona.

„Ja tu przychodzę, gotuję, piorę, prasuję synowi koszule, a ona nawet dziękuję nie powie” — żaliła się znajomym.

Milczałam i zastanawiałam się tylko, po co mężczyźnie siedzącemu w domu wyprasowane koszule. Ale skoro teściowa miała dużo wolnego czasu i nie wiedziała, co z nim zrobić — niech prasuje.

Pewnego dnia, z miną męczennicy, oznajmiła mi, że przez mnie zrezygnowała z pracy, bo „w domu musi być gospodyni”. Traf chciał, że był to dla mnie wyjątkowo ciężki dzień — koniec kwartału, kontrole, raporty.

Wróciłam do domu i postanowiłam raz na zawsze wyjaśnić sytuację.

— Co pani właściwie robi? Całymi dniami siedzi pani w moim mieszkaniu i nastawia mojego męża przeciwko mnie. Efekty pani „pomocy” były dla mnie zupełnie niewidoczne. Gotowanie? Z moich produktów — i wszystko znikało przed moim powrotem. Prasowanie koszul? Nikomu niepotrzebnych.

— W takim razie wychodzę z tego domu. Dopóki nie usłyszę przeprosin, więcej tu nie przyjdę — obraziła się Janina Georgijewna.

Poczułam ogromną ulgę, gdy zamknęły się za nią drzwi. Niestety mój mąż stanął po stronie matki. Uznał, że niesprawiedliwie ją obraziłam i to ja powinnam przeprosić.

— Albo przeprosisz moją mamę, albo sama idź na urlop macierzyński — oznajmił z dumą.

On wrócił do pracy, ja poszłam na urlop. I wtedy przeżyłam szok. Pensja męża nagle stała się wyłącznie jego pieniędzmi. Ja z córką miałyśmy żyć z mojego zasiłku. Dla nas dwóch by wystarczyło, ale mąż chciał dobrze jeść — nie dokładając ani grosza.

Próbowałam z nim rozmawiać, tłumaczyłam, że to nienormalne. Bez skutku.

— Mama powiedziała, że moja pensja to moje pieniądze. Mam je wydawać tylko na siebie. Dlaczego miałbym cię utrzymywać?

Fakt, że przez długi czas tylko ja pracowałam, i że mieszka w moim mieszkaniu, jakoś nie miał znaczenia. Byłam tym wszystkim śmiertelnie zmęczona. Coraz częściej myślałam o rozwodzie, ale sprawa nie jest prosta.

Wyszłam za mąż późno — miałam 36 lat. Wcześniej nie było czasu na życie prywatne.

Dziś stoję na rozdrożu.
Z jednej strony — zostać sama z dzieckiem po czterdziestce. Zapewnić córce byt potrafię, ale nie chcę, by dorastała bez ojca.
Z drugiej — przełknąć dumę, powiedzieć „przepraszam”, ugiąć się przed teściową i zachować małżeństwo.

Nie wiem, co robić.