Kilka miesięcy temu świętowaliśmy dwudzieste urodziny mojej córki, a niedawno powiedziała mi, że wychodzi za mąż. Od razu ją uprzedziłam, że nie będę ich utrzymywać
Kilka miesięcy temu świętowaliśmy dwudzieste urodziny mojej córki, a niedawno oznajmiła, że wychodzi za mąż. Nie byłam tym zbyt zachwycona, bo uważam, że to jeszcze za wcześnie. Nie zabraniałam jej, ale jasno powiedziałam, że jeśli wyjdzie za mąż, to musi liczyć na swojego męża i na siebie – ja nie zamierzam ich utrzymywać.
Od najmłodszych lat nigdy nie narzucałam jej swojej opinii, dawałam jej prawo wyboru. Kiedy córka dostała się na studia, zawarliśmy umowę – dopóki nie skończy studiów, w pełni ją utrzymuję. Czyli ja opłacam naukę, ubrania, jedzenie, rozrywki – wszystko, jak w szkole. Po ukończeniu studiów staje się samodzielna.
Córka zgodziła się wtedy na moje warunki, co było oczywiste. Przez cztery lata żyliśmy bez większych nieporozumień, aż niedawno oznajmiła mi, że wychodzi za mąż.
Uważam, że to za wcześnie. Przed nią jeszcze tyle możliwości, które mogą ją całkowicie zmienić, a ona sama nakłada sobie ograniczenia. Przedstawiłam córce swoje zdanie, bez zakazów i scen.
Powiedziała jednak, że spotykają się z chłopakiem już od roku, są zakochani, więc on oświadczył się, a ona się zgodziła. Znam tego chłopaka, jesteśmy zaznajomieni. Jest studentem, studiuje z moją córką na tym samym roku. Dobry chłopak, obiecujący, ale na razie nic nie ma na swoim koncie.
Narzeczonego utrzymują rodzice, z którymi mieszka. Wiem, że gdzieś dorabia, więc chodzili do kawiarni, do kina, a latem nawet pojechali na wakacje. Córce dawałam pieniądze, a on zarobił sam, jak mi powiedzieli. Ale do małżeństwa oboje jeszcze wyraźnie nie są gotowi.
Najpierw zapytałam, czy córka nie jest w ciąży. To było najbardziej logiczne wyjaśnienie takiej pośpiesznej decyzji. Ale uspokoili mnie, że nie.
Nie mam zwyczaju zakazywać czegokolwiek, jak już mówiłam, więc przekazałam córce moje zdanie, że na razie jest za wcześnie na małżeństwo, ale nie będę jej przeszkadzać. Poprosiłam jednak, żeby wzięła pod uwagę, że od momentu ślubu moje wsparcie finansowe całkowicie się skończy. Zostawiam sobie prawo do dawania prezentów, ale będzie to moje prawo, a nie obowiązek.
Ubrania, mieszkanie, jedzenie i inne wydatki córka i jej mąż muszą pokrywać samodzielnie. Jestem jeszcze gotowa opłacić jeden semestr nauki, drugi niech opłaci sama lub jej mąż.
Wtedy córka zrobiła mi scenę, której się zupełnie nie spodziewałam. Próbowałam wyjaśnić, że wychodząc za mąż, decyduje się na założenie własnej rodziny. A odrębna rodzina powinna mieć odrębny budżet, własne mieszkanie i wszystko inne, aby nikt się w to nie wtrącał. Poza tym pomaganie a utrzymywanie to dwie różne rzeczy.
Obecnie córka jest w pełni na moim utrzymaniu. A po ślubie to ona lub jej mąż powinni się tym zająć, a ja w razie potrzeby mogę pomóc. Ale jeśli ta potrzeba stanie się stała, to przepraszam.
Niestety nie przekonałam córki do niczego, obraziła się na mnie. Od kilku dni mieszka u przyszłej teściowej i nie odbiera moich telefonów. Nie rozumiem jej reakcji i wniosków, które sobie wyciągnęła. Wydaje mi się to dziwne, że młodzi ludzie chcą się pobierać, a jednocześnie nadal być zależni finansowo od rodziców. O jakiej samodzielności wtedy mówimy?
I po co w tak młodym wieku się pobierać? Spotykajcie się, mieszkajcie razem, kochajcie się, ale skoro już podjęliście decyzję o małżeństwie, a jest to dorosły krok, to bądźcie tak mili i bierzcie za to dorosłą odpowiedzialność.
