Mam 40 lat i prowadzę własny gabinet kosmetyczny. Mama uważa, że skoro mam „swój biznes”, to w porównaniu z moją siostrą jestem wręcz bogaczką. Dlatego Kasię zostawia w spokoju, a mnie ciągle o coś prosi – tak, że za każdym razem czuję się winna: mam firmę, zarabiam, a mamie nie potrafię sprawić przyjemności
Jestem po rozwodzie, wychowuję trzynastoletniego syna. Ma trudny okres dojrzewania, a ojciec praktycznie nie uczestniczy w jego wychowaniu – wszystko jest na mojej głowie. Do tego praca, mieszkanie na kredyt i mama, która uważa, że powinnam ją utrzymywać. Robi to jednak bardzo sprytnie – niczego nie żąda, tylko „prosi”.
– Ty to masz dobre życie – mówi mama. – A u Kasi znowu pod górkę. Tomek znów został bez pracy, dzieci dwoje, a ja daleko. Ty to jesteś szczęściara – blisko mnie mieszkasz, zawsze ci pomogę.
To prawda – mama mieszka niedaleko mnie, a Kasia wyjechała po ślubie na drugi koniec kraju. I mieszkanie mają, męża, bez kredytów. A że mąż bywa bez pracy – różnie w życiu bywa. Zwykle znajduje coś nawet lepszego niż wcześniej. Są szczęśliwi.
Mama jednak uparcie uważa, że skoro mam własny gabinet, to „żyję jak królowa”. Nikt nie liczy, że spędzam całe dnie pochylona nad klientkami – od 9 rano nieraz do 23:00. A co mam zrobić? Często jedyna wolna godzina klientki jest właśnie po pracy. Dostosowuję się, bo inaczej się nie da.
W moim gabinecie pracuję niemal bez przerwy, weekendy są rzadkością. Jestem takim „specem od wszystkiego”, bo życie mnie zmusiło – gdy zostałam sama, mój dyplom ekonomii trafił na półkę, a ja zaczęłam uczyć się nowej branży. Mama nie rozumie, że sprzęt, szkolenia, kosmetyki kosztują, a czynsz i podatki płacą się same tylko w bajkach. Ona widzi jedynie dochód. A ja nadal spłacam kredyt za nasze jednopokojowe mieszkanie. Syn rośnie, a my wciąż na małej przestrzeni.
To mieszkanie kupiłam już po rozwodzie, bez pomocy Marka, bez alimentów. Mama wtedy pomagała z wnukiem. Jestem jej za to wdzięczna – odbierała go ze szkoły, gotowała. Przez to czuję wobec niej obowiązek. A mama… najwyraźniej dobrze to czuje.
– Ach, jak ja bym chciała pojechać do tego sanatorium – wzdycha mama. – Co ja w życiu widziałam? Praca, wy, potem wnuk. A teraz z mojej emerytury? Kogo na to stać…
I ja, oczywiście, kupuję jej tę wymarzoną wycieczkę. Potem się zastanawiam, z czego tym razem zrezygnuję.
– Takie piękne kozaki widziałam – mówi znów, patrząc na mnie tym proszącym wzrokiem. – Ale co ja tam… całe życie oszczędzałam na was. O sobie zapominałam. No nic, nie muszę mieć. Kasia chętnie by mi kupiła, ale przecież ona nie ma pieniędzy…
I ja zamiast zamówić materiały do gabinetu – kupuję mamie te kozaki. A przecież syn też ma swoje potrzeby.
Zamówiłam ostatnio kosmetyki – 10 tysięcy. I wtedy mama dzwoni, że jest świetny program zdrowotny w domu wypoczynkowym „tuż obok”.
– Blisko, ale ceny! Nie na moją emeryturę… – westchnęła.
Spróbowałam wytłumaczyć, że teraz muszę kupić rzeczy do pracy. Że dodatkowych pieniędzy nie mam. Że może pojedzie później, za kilka tygodni.
– Czy ja coś wymagam? Ja tylko mówię – odpowiada mama. – Wiadomo, że pieniędzy nie ma. Wy, młodzi, to macie życie. A nam już wszystko jedno. Kasię bym poprosiła, ale oni nie są biznesmenami, ona teraz ma taki ciężki okres…
I tak ciągle. Nie prosi, nie żąda – ale mówi tak, że wciąż czuję się winna. Że mam firmę, zarabiam, a nie potrafię dać mamie radości. A przecież to ona mnie wychowała, do lekarzy woziła, wnuka pilnowała. Rozumiem, że mama tym zręcznie manipuluje, ale… jak mam odmówić?
Mam prawie 40 lat, a czuję, jakbym żyła nie dla siebie. Czasem nawet łapię się na tym, że zaczynam mówić jej słowami.
I co mam robić?
Czuję się, jakbym utknęła w pułapce obowiązków.
