Mam 53 lata. Minęło już pięć lat, odkąd zmarł mój mąż. O naszej parze wszyscy mówili, że to małżeństwo z nieba – tak bardzo do siebie pasowaliśmy. Przez 27 lat wspólnego życia ani razu nie pożałowałam, że zostałam żoną Marka. Los obdarzył nas trójką dzieci. Trudno sobie wyobrazić lepszego ojca i męża – to było prawdziwe szczęście. Rok temu moje życie bardzo się zmieniło. Uznałam, że mam jeszcze prawo do szczęścia. Ale moje dzieci nigdy mi tego nie wybaczą
Piszę to tutaj z nadzieją, że ktoś może mnie wesprze albo choć doradzi, co robić. Bardzo zależy mi na tym, by nie popsuć relacji z moimi dziećmi. Opowiem wszystko od początku.
Jak wspomniałam, mam 53 lata. Pięć lat temu straciłam męża. Żebyście lepiej zrozumieli moją sytuację – opowiem trochę o naszym małżeństwie. Poznaliśmy się na studiach, byliśmy razem od drugiego roku, a pobraliśmy się jeszcze przed ich ukończeniem. Przez 27 lat byłam żoną człowieka, którego kochałam całym sercem i nigdy tego nie żałowałam.
Przeszliśmy razem przez wszystkie trudności. Kiedy dowiedział się, że spodziewam się dziecka, mimo braku pieniędzy i wielkich długów kupił nasze pierwsze mieszkanie – nie chciał, byśmy gnieździli się z niemowlęciem w jakiejś obskurnej kawalerce. Jakby los nas testował, urodziły się bliźniaczki. Wtedy dopiero było ciężko – o pampersach czy pralce mogliśmy tylko marzyć. A Marek pracował jak wół i mimo zmęczenia po pracy – pomagał. Wstawał w nocy do dzieci, gotował, sprzątał. Czułam się przy nim bezpieczna – jak za murami twierdzy.
Cztery lata po bliźniaczkach urodził się nasz synek. Staliśmy się dużą, szczęśliwą rodziną. Gdybym miała wymieniać wszystko, co mój mąż zrobił dla nas – zabrakłoby dnia. Był cudownym ojcem i najwspanialszym mężczyzną, jakiego mogłam sobie wymarzyć. Razem z dziećmi bardzo ciężko przeżyliśmy jego śmierć. Choć minęło już pięć lat, dzieci nadal nie potrafią się z tym pogodzić. Córki, choć też cierpiały, mają już własne rodziny – wnuki pomagają im oderwać się od smutku. Ale syn… on był z tatą bardzo związany. Dla niego to była szczególnie bolesna strata.
Mnie również długo było ciężko. Smutek odbił się na moim zdrowiu. W końcu zrozumiałam, że nie mogę tak dłużej – że dzieci nadal mnie potrzebują. Zaczęłam częściej wychodzić do parku, by oderwać się od pustki w domu.
Tam poznałam Jerzego. On też dwa lata wcześniej stracił żonę. Na początku rozmawialiśmy tylko jako znajomi – dawało nam to ulgę i poczucie zrozumienia. Ale nie wiadomo kiedy ta znajomość przerodziła się w coś więcej. Zaczęliśmy się spotykać. Na początku miałam wyrzuty sumienia – że jak to tak, nowy związek po tylu latach z Markiem… Ale z czasem poczułam spokój. Tylko dzieciom o tym nie powiedziałam. Minęło już trochę czasu, a ja nadal nie miałam odwagi się przyznać.
Aż trzy dni temu Jerzy zaproponował, żebyśmy zamieszkali razem. I choć najpierw bardzo się ucieszyłam – bo naprawdę jest mi z nim dobrze – zaraz potem ogarnęły mnie wyrzuty sumienia. Przypomniałam sobie o dzieciach. I córkach, i synu. Oni bardzo kochali ojca. Nie wybaczą mi, jeśli pomyślą, że chcę go „zastąpić” kimś innym. Boję się, że mnie odtrącą. A tego bym nie zniosła.
Może i wy mnie ocenicie… Ale z Jerzym jest mi naprawdę dobrze. To dobry i ciepły człowiek. Gdyby tylko dzieci zechciały go poznać – na pewno by go polubiły. Ale ja nawet nie wiem, jak zacząć tę rozmowę. Córki mają własne życie, rodziny. Syn właśnie się zaręczył – ostatnio przyszedł do mnie tak radosny, aż mu się oczy świeciły. A ja? Nie chcę już być sama. Czas tak szybko ucieka…