„Mąż mówi o drugim dziecku, a ja jeszcze nie doszłam do siebie po pierwszym” – szczera historia młodej mamy

Jesteśmy z mężem trzy lata po ślubie. Od razu zdecydowaliśmy, że nie będziemy się zabezpieczać – oboje chcieliśmy dziecka. Ale ciąża przyszła dopiero po dwóch latach. Wszyscy się cieszyli, dziecko było wyczekiwane i kochane od pierwszej chwili. Tylko nikt nie ostrzegł mnie, że po narodzinach nie wszystko będzie tak, jak w opowieściach.

Zaledwie wróciłam z noworodkiem ze szpitala, a mąż jakby zmienił się nie do poznania. Zaczął wydawać polecenia. „Tu posprzątaj”, „tam nie wchodź”, „przycisz telewizor” – jakbym była jego podwładną, nie żoną i matką jego dziecka.

W nocy, kiedy synek się budzi, słyszę pretensje, że przeszkadzamy mu spać. Nie mogę spokojnie wejść do wanny – bo za długo. Mam szybko wziąć prysznic i wracać do obowiązków. Nie pozwala zapraszać koleżanek, a kiedy sama proponuję, żeby kupił mi rajstopy – mówi, że za drogo. Następnego dnia przynosi grę komputerową wartą pięć razy tyle.

Czuję się jak utrzymanka, choć nie jestem. On zarządza wszystkim, ja – mam słuchać. Gdy zaczęłam dostawać świadczenie na dziecko, od razu zażądał połowy „na rachunki i mieszkanie”. A ja wiem, że te pieniądze nie wystarczą ani na samodzielność, ani na wynajem, ani tym bardziej na życie z dzieckiem. Dlatego siedzę cicho. Boję się odejść.

I właśnie w tej sytuacji mąż stwierdził, że „pora na drugie dziecko”. Że „pociechy od razu będą razem dorastać, łatwiej będzie”. Mówi, jakby to była najprostsza decyzja świata. A ja? Ja jeszcze nie odzyskałam sił po pierwszym porodzie. Jeszcze nie odzyskałam siebie.

W weekend pojechałam do mamy, do wsi, gdzie mieszka. Powiedziałam wszystko. A ona… stanęła po stronie męża. Że przesadzam. Że „dobrze mam”. Ale nikt nie chce zamienić się miejscami. Łatwo oceniać, trudniej zrozumieć.

Zadzwoniłam do koleżanki ze szkoły – dziś pracuje jako psycholożka dziecięca. Powiedziała, że może z drugim dzieckiem mąż się zmieni. Może. Kluczowe słowo. A jeśli nie?

Zaczynam podejrzewać, że on po prostu nie chce, żebym się usamodzielniła. Że chce mnie „przywiązać” do domu kolejną ciążą. Bo przecież niedawno wspomniałam, że może pójdę do pracy – przedszkole przyjmuje dzieci od 8. miesiąca. Nie spodobało mu się to. Może stwierdził, że druga ciąża rozwiąże problem.

Piszę i płaczę. Mam ręce pełne wątpliwości. Może rzeczywiście urodzić drugie dziecko, skoro i tak nie mam wyjścia? A może… może zawalczyć o siebie?


Nie każda kobieta musi być gotowa na kolejne dziecko tylko dlatego, że ktoś tego oczekuje. Macierzyństwo powinno być wyborem – nie formą kontroli.

💬 Jeśli znasz kogoś, kto może czuć się podobnie – podaj jej ten tekst. Może doda odwagi. Albo po prostu da poczucie, że nie jest sama.