Mój mąż może bez wyrzutów sumienia zjeść całe jedzenie z lodówki. Nie obchodzi go, co będę jadła ja i dzieci.

Śmieszne, ale zamierzam rozwieść się z mężem, ponieważ zjada wszystko, co może. Śmieszne, ale mieszkanie z taką osobą pod jednym dachem jest nie do zniesienia. Obżerać własne dzieci to już przesada.

Sytuacja wydaje się absurdalna i ktoś może powiedzieć, że robię z igły widły, ale spróbujcie sami żyć w takich warunkach.

Z mężem mieszkamy razem od ponad sześciu lat, mamy bliźniaków, którzy niedługo skończą sześć lat. Mieszkanie jest na kredyt, oboje pracujemy. Wydawałoby się, że nic nadzwyczajnego. Ale przez te sześć lat walczę z nieposkromionym apetytem męża.

Mogę ugotować garnek żurku, który powinien wystarczyć na tydzień, a on zje go w jeden dzień. Do tego zje cały chleb w domu. Nie jest gruby, jest duży, ale powinien znać umiar. Powinien myśleć o innych, nie żyje sam w lesie, tylko w rodzinie.

Bywało tak, że przygotowałam kolację, podczas gdy kąpałam dzieci i kładłam je spać, a on zjadał całą kolację, nic mi nie zostawiając. Odpowiedź zawsze ta sama: “Oj, nie pomyślałem” albo “Myślałem, że już jadłaś”. Na początku mnie to nawet rozczulało, czerwienił się przy tym, ale lata mijały, a jego nawyki się nie zmieniały.

Kiedy mieszkaliśmy w kawalerce, było jeszcze znośnie, ale gdy zdecydowaliśmy się na kredyt hipoteczny, zaczęły się problemy. Prawie cały budżet szedł na spłatę kredytu, a to, co zostawało, musiało wystarczyć na miesiąc.

Tylko jak tu rozciągnąć, gdy w lodówce wszystko zostaje zjedzone pierwszego dnia?

Szczególnie irytowało, gdy przygotowywałam gołąbki lub klopsiki – nie zdążyłam zjeść, a już nie było. Nawet owoce przeznaczone dla dzieci zjadał.

Ile razy się z nim kłóciłam, nie zliczę. Tłumaczyłam, że my też chcemy jeść, a on zjada wszystko na raz i nie myśli o nikim innym. Mąż bronił się, mówiąc, że powinnam więcej gotować, bo prawie głoduje. Ileż można więcej gotować? W dwudziestolitrowych garnkach?

Próbowałam rozmawiać z teściową, żeby wytłumaczyła synowi. Ale ona tylko rozczulona wspominała, że synek zawsze dobrze jadł, tego mu nie można odmówić. A kłócić się nie ma o co, to tylko jedzenie, wymyślam wielką tragedię.

Zmęczyło mnie to, zaczęłam kupować produkty i część z nich zanosić do mojej mamy, żeby dzieci mogły tam zjeść owoce czy słodycze, mięso i ryby. Ale ile można kupić z mojej pensji?

To, że męża nie da się zmienić i jedynym rozwiązaniem jest rozwód, uświadomiła mi ostatnia sytuacja, po której przeprowadziłam się z dziećmi do mamy. Chłopcy mieli urodziny, obiecałam im tort. Zamówili, co chcą w nadzieniu, zrobiłam go.

Robiłam w nocy, bo w ciągu dnia nie mam czasu, pracuję. Następnego dnia chciałam się wyspać, bo i tak wzięłam wolne w pracy. Rano myślałam, że wstanę wcześniej i udekoruję, a na razie się prześpię.

Gdy zadzwonił budzik, wyszłam do kuchni i zrozumiałam, że mogę iść spać dalej. Tortu nie było. Ani biszkoptów, ani żelowej warstwy, ani figurek do dekoracji. Synowie jeszcze spali.

Zadzwoniłam do męża, już trzęsłam się ze złości. Bez wyrzutów sumienia powiedział, że tak, zjadł, było smaczne. Resztki zabrał do pracy. Jeszcze z pretensjami – no a czym miałem śniadanie zjeść. Czyli to moja wina.

Dzieci zostały bez tortu i były bardzo smutne, a ja zbierałam rzeczy, żeby przenieść je do mamy. Będzie rozwód.

Teściowa i mąż uważają, że robię burzę w szklance wody, bo przez jedzenie ludzie się nie rozwodzą. Ale ja nie rozwodzę się przez jedzenie. Mąż w ten sposób pokazuje, jak bardzo ma nas gdzieś – mnie i dzieci.

Mój tata kiedyś przez dziesięć lat udawał, że nie lubi słodyczy, żeby dla mnie zostało więcej. Dopiero potem dowiedziałam się, że jest strasznym łasuchem. Po prostu nie miał pieniędzy na dwa ciastka, więc kupował jedno dla mnie.

A mąż myśli tylko o sobie i swoim komforcie. Sama może bym jakoś wytrzymała. W końcu jest plus – z takim mężem nie przytyjesz. Ale dzieci powinny żyć w normalnych warunkach, a nie z wiecznym poczuciem, że na nie nie zależy.