Mój mąż zajmuje się remontami i właśnie o tym ostatnio przypomnieli sobie moi rodzice. Mama poprosiła, żeby zięć zrobił im remont w łazience. Ale mój mąż odmówił, bo – jak powiedział – teściowa nigdy nam w niczym nie pomogła. Mama obraziła się i stwierdziła, że wyrosłam na niewdzięczną córkę
Z rodzicami nigdy nie miałam dobrych relacji. Od dziecka byli skupieni tylko na sobie nawzajem, a ja i moja siostra byłyśmy „same sobie”. Oczywiście, karmili nas, ubierali, dbali o szkołę — ale tylko do naszej pełnoletności.
Moja siostra wyszła za mąż jako pierwsza, miała wtedy 21 lat, ja zaledwie 19. Iwona wyprowadziła się daleko, niedługo potem urodził się jej syn. Chciałam pojechać, zobaczyć siostrę i siostrzeńca, nacieszyć się ich szczęściem. Chociaż było mi naprawdę ciężko — byłam studentką, a rodzice od początku studiów nie pomagali mi ani złotówką.
– Za granicą dzieci w wieku 16 lat zaczynają być samodzielne – powtarzała mama, gdy poprosiłam ich o pieniądze na akademik. – Wynajmują mieszkania, dorabiają. A my swoje dzieci ciągniemy aż do siwizny.
Po tej rozmowie przestałam prosić. Poszłam do pracy jako kelnerka, sama się utrzymywałam, odłożyłam nawet na podróż do siostry. Rok później pojechałam ponownie.
To mąż siostry wysłał mi pieniądze na bilety. A nasi rodzice widzieli swojego wnuka tylko na zdjęciach i przez Skype’a. Choć oboje pracują, jeżdżą co roku nad morze na wakacje — jak mówi mama, oni „zasłużyli, żeby żyć dla siebie”. No i żyją. Dzieci i wnuki nie są im do niczego potrzebne.
Kilka lat później wyszłam za mąż ja. Urodziła się nam córka. W przeciwieństwie do siostry mieszkam blisko rodziców — w mieście oddalonym o zaledwie 30 kilometrów. A jednak moja mama i mój tata widzieli wnuczkę może trzy razy w życiu. Ma już trzy lata. I to wszystko, przy ich samochodzie i dobrej emeryturze.
Przez telefon potrafią tylko przesłać „pozdrowienia”, a w mediach społecznościowych udostępniać zdjęcia wnuków, których praktycznie nie znają. Nie potrzebuję od nich pieniędzy — boli mnie tylko to, że nie jesteśmy im potrzebni.
Mieszkamy w dwupokojowym mieszkaniu mojego męża — właściwie po jego mamie, która po naszym ślubie przeprowadziła się do mniejszej kawalerki po swojej matce. Mieszka niedaleko.
I trudno mi ją nazywać teściową, bo w praktyce stała się dla mnie mamą. Zawsze biegnie z pomocą. Bez niej nie poradziłabym sobie z niemowlęciem. Nie wspomnę nawet o tym, że kupiła mi kurtkę, kiedy zobaczyła, że moja stara była za mała, gdy byłam w ciąży.
Jej emerytura jest niewielka, ale z niej potrafi kupić drobny prezent dla mnie i wnuczki, sama robi nam na drutach śliczne sweterki i skarpetki.
Mój mąż robi remonty, dobrze zarabia, doprowadził nasze mieszkanie i mieszkanie swojej mamy praktycznie do ideału. I właśnie o tym przypomnieli sobie moi rodzice.
– Córeczko – zadzwoniła mama kilka dni temu – powiedz mężowi, żeby przyjechał i zrobił nam remont. Chcemy wymienić płytki w łazience, a kto to zrobi, jak nie zięć?
A ja aż się zagotowałam — mama nawet nie zapytała, jak się czuję, jak mała. Gdy opowiedziałam o tym siostrze, ta tylko westchnęła:
– Jak ty ich potrzebowałaś, to nawet nie pamiętali, że istnieją. A teraz mama na emeryturze, to jej się przypomniało, że zięć jest „złotą rączką” i można zaoszczędzić. Do mnie też dzwoniła, narzekała, że tata ma zepsuty samochód, a jej „dużej pensji” już nie ma.
– Nie pojadę – uciął mój mąż. – Gdyby nie Facebook, nie wiedzieliby nawet, jak wyglądam.
Teściowa uważa, że powinniśmy pomóc, bo to przecież „rodzina”. Ale moi rodzice całe życie widzieli tylko siebie. Żyli wygodnie, a teraz mamy im coś zawdzięczać?
Gdyby chodziło o mamę mojego męża — poleciałabym na złamanie karku.
Mama zadzwoniła jeszcze raz, żeby powiedzieć, że oni z tatą uważają, że wychowali „zimne, niewdzięczne córki”.
