My z mężem zaczęliśmy remont w naszym mieszkaniu — i dokładnie wtedy jego mama zaczęła przychodzić do nas codziennie. Ma 75 lat, gust już mocno „z dawnych lat”, a do tego nieustannie powtarzała, że robimy wszystko źle: tapety w złym kolorze, meble bez sensu. Ja milczałam, ale mąż powiedział mamie, że jej rady nie są nam potrzebne, bo jesteśmy młodzi i sami sobie poradzimy. Tego wieczoru usłyszeliśmy bardzo wiele rzeczy, o których teściowa milczała przez lata

Mama mojego męża ma dziś 75 lat. Pani Krystyna całe życie przepracowała na kierowniczym stanowisku — była dyrektorką dużego państwowego zakładu. Przez lata przyzwyczaiła się do tego, że się wydaje polecenia, a nie że kogokolwiek się słucha czy z kimś konsultuje decyzje.

Zanim pojawiły się dzieci, pani Krystyna zaglądała do nas bardzo rzadko, choć mieszka zaledwie dziesięć minut pieszo od naszego domu. Ale kiedy urodziło się nasze pierwsze dziecko, zaczęła bywać coraz częściej — i wtedy dopiero zaczęłam odczuwać na własnej skórze wszystkie trudniejsze strony jej charakteru.

Nie chcę mówić o niej wyłącznie źle. Kiedy byłam świeżo upieczoną mamą, naprawdę bardzo mi pomogła, uczyła mnie wielu rzeczy. Tyle że z czasem jej „pomocne rady” zaczęły wkraczać w kolejne obszary naszego życia — nawet wtedy, gdy nikt jej o nic nie prosił.

Na przykład: postanowiliśmy kupić mieszkanie. Znaleźliśmy świetną opcję. Ponieważ pani Krystyna zna się na remontach, Marek uznał, że pokaże jej to mieszkanie. Skrytykowała nasz wybór doszczętnie: niewygodne schody na górę, podłoga z betonowych płyt, fatalne ogrzewanie — i tak dalej. Ostatecznie zrezygnowaliśmy z zakupu, choć mieszkanie było naprawdę bardzo dobre. Jak się później okazało, teściowa po prostu nie chciała, żebyśmy przeprowadzili się do innej dzielnicy — zbyt daleko od niej. Bała się, że nie będzie mogła widywać wnuka tak często, jak by chciała.

Wyszło na to, że pani Krystyna myślała wtedy bardziej o sobie niż o nas.

Mniej więcej rok później i tak kupiliśmy nowe mieszkanie — tym razem takie, które jej odpowiadało pod każdym względem: blisko niej, w dobrym miejscu. I wtedy wszystko się zaczęło na dobre. Zamiast wpadać co kilka dni, zaczęła przychodzić codziennie! Mówiła, żebym posadziła ładne kwiaty na rabatce pod blokiem — i w końcu to zrobiłam, mimo że nie było mi łatwo, bo byłam w ciąży.

Teściowa wciąż mówi nam, co powinniśmy robić i jak żyć. Mąż całymi dniami jest w pracy, więc tych wszystkich „złotych porad” i pouczeń słucham głównie ja. Jestem spokojną osobą, długo zaciskałam zęby, ale nawet moje anielskie pokłady cierpliwości mają swoje granice. Nie potrafię po prostu zabronić pani Krystynie przychodzić ani poprosić, żeby zaglądała rzadziej — bo z drugiej strony naprawdę pomaga mi przy dzieciach. Zostaje z młodszą, kiedy muszę odebrać syna z przedszkola, szybko skoczyć do sklepu czy coś załatwić. Nie zawsze da się zabrać dziecko ze sobą, a teściowa z radością się nią zajmuje.

Teraz znów chcemy zrobić remont, a teściowa znowu zaczyna: że przecież i tak jest dobrze. Po co wymieniać podłogę, skoro jeszcze ładna. Po co zmieniać okna, niech stoją. Ostatnia rozmowa z jej synem skończyła się kłótnią. Usłyszeliśmy, że nic nie rozumiemy z życia, a jej już się znudziło uczenie nas wszystkiego. Oświadczyła, że więcej do nas nie przyjdzie.

Nie minęły jednak nawet trzy dni. Czwartego dnia znów przyszła i zaczęła dokładnie te same rozmowy.

Szczerze? Już się w tym gubię i nie wiem, jak mam się zachowywać. Nie chcę jej ranić, ale mam też dość milczenia, kiedy wtrąca się w nasze życie. To bliska osoba, wiem, że jest już starsza — ale naprawdę bardzo nas tym zmęczyła.