Na emeryturę przeszłam dwa miesiące temu. Myślałam, że wreszcie będę miała czas na odpoczynek, rękodzieło, spacery i częstsze wizyty u dzieci. Okazało się jednak, że na to wszystko w ogóle nie mam teraz czasu. Każdy wieczór kończy się tym, że mąż układa mi listę zadań na następny dzień – i muszę wszystko zdążyć zrobić. Gotuję mu świeże jedzenie trzy razy dziennie. A do dzieci przez ten czas nie pojechałam ani razu. Tak się zmęczyłam przez te dwa miesiące „odpoczynku”, że zaczęłam poważnie myśleć o tym, żeby odejść z domu
Pracę miałam dobrą i lubiłam ją, a to wcale nie takie częste. Ale przyszedł moment, kiedy uznałam, że czas na zasłużoną emeryturę – lata pracy zrobiły swoje, a i czasy teraz trudne, więc pomyślałam, że najlepiej będzie zająć się domem i wreszcie sobą. Marzyłam o tym, że będę haftować, dziergać, chodzić na długie spacery, odwiedzać dzieci i po prostu robić to, na co zawsze brakowało czasu.
Minęły dwa miesiące i… ani jednej rzeczy z tego nie udało mi się zrealizować. Mój mąż z kochanego, spokojnego człowieka zmienił się w domowego nadzorcę. Codziennie wymyśla jakieś wyszukane potrawy, które wymagają długiego gotowania. Rozumiem, gdyby czasem poprosił o coś specjalnego – przecież i ja lubię smacznie zjeść. Ale dzień w dzień? To już przesada.
On całe życie był kierownikiem, więc chyba nie potrafi inaczej niż wydawać polecenia. Tylko dlaczego teraz ma to wyglądać tak, że cały mój czas należy do niego? Wieczorami przegląda internet i wybiera przepisy, które mam ugotować jutro. Kiedyś tak nie było – jadł to, co przygotowałam, dziękował i rozumiał, że po pracy jestem zmęczona. Teraz uważa, że skoro siedzę w domu, to mam zajmować się wyłącznie nim.
Moje cierpliwości wystarcza na wiele, ale i ona ma granice. Gdy zwróciłam mu uwagę, że z tymi poleceniami przesadza, spokojnie odparł: „Przecież i tak nie masz co robić, a tak jesteś w ruchu i mi miło”. Wyobrażacie sobie? A przecież ja wcale nie próżnuję – sprzątam, piorę, robię wszystko w domu. On za to całymi dniami tylko ogląda wiadomości i polityczne programy albo czyta gazety, które też ja muszę mu przynieść z kiosku o poranku.
Zamiast czuć ulgę na emeryturze, czuję się jak w niewoli. Zaczęłam nawet rozważać powrót do pracy, żeby trochę odpocząć od jego „poleceń” i znów poczuć się normalnym człowiekiem, którego inni doceniają i szanują. Zaczęłam przeglądać ogłoszenia, robiłam to ukradkiem. Ale pewnego dnia mąż wszedł do pokoju i zobaczył, co robię. Zaczęły się kazania – że chcę iść do pracy tylko po to, żeby nie gotować i nie zajmować się domem. Jeszcze się na mnie obraził!
I tak kręcimy się w kółko. Ja wiem, że w moim wieku trudno znaleźć zajęcie, zdrowie też już nie to, ale myśl o tym, że tak ma wyglądać moja emerytura, jest nie do zniesienia. Ostatnio mąż jakby trochę złagodniał – rzadziej wymyśla nowe zadania, czasem nawet prosi, a nie nakazuje. Może zrozumiał, że inaczej zostanie z pustym talerzem?
I teraz się waham – czy naprawdę szukać pracy, czy dać sobie spokój i przeczekać? Tak bardzo czekałam na ten moment odpoczynku, a zamiast tego mam poczucie, że jestem tylko wykonawczynią domowych rozkazów. I że mój mąż w ogóle mnie nie żałuje.