Na początku jesieni, kiedy z mężem uporaliśmy się z pracami w ogrodzie, a plony zostały zebrane, postanowiliśmy pojechać, póki jeszcze mamy siły, do dzieci w mieście w odwiedziny na tydzień. Uprzedziliśmy ich z wyprzedzeniem, kupiliśmy bilety na pociąg. Do tej pory nie mogę zapomnieć tego pobytu

Oczywiście teraz, wydaje mi się, że być może jestem bardzo do tyłu w porównaniu z nowoczesnymi ludźmi, z naszym młodym pokoleniem – zupełnie nie rozumiem ich współczesnych zwyczajów.

Mogłam czymś urazić swoją synową, długo nie chciała ze mną rozmawiać po naszym pobycie u nich, a teraz nawet nie wiem – może powinnam ją przeprosić, żeby zapomnieć o całej tej winie? Siedzę i nic nie przychodzi mi do głowy. Jak mam dalej postępować?

Opinie wśród naszych przyjaciół i znajomych są podzielone na dwie strony, więc chcę przedstawić wam swoją trudną i skomplikowaną historię życiową, żebyście ocenili ją obiektywnie: może rzeczywiście to my się mylimy?

Ale jednak jakiś wewnętrzny głos podpowiada mi, że to ja mam rację, bo sama nigdy nie potraktowałabym w ten sposób swojej rodziny.

Z mężem mieszkamy w naszym niewielkim domu na obrzeżach małego miasta. Nasz dom to miejsce dla rodziny i przyjaciół, mówiąc obrazowo. I to prawda.

Mamy specjalny pokój gościnny, który jest najładniejszym i najjaśniejszym w całym domu. A jeśli przyjeżdża do nas wielu gości na jakieś święto, możemy oddać naszą sypialnię bliskim i znajomym, a latem z mężem rozkładamy leżaki na werandzie, zimą zaś śpimy na starym łóżku na przestronnym strychu.

Zresztą, kiedy byliśmy młodsi, spaliśmy tam często, jest tam pięknie – duże, jasne okna z widokiem na bajkowy krajobraz. Teraz mamy oboje po 60 lat, a i gości już nie jest tak dużo. Ale jeśli się zdarzy, to z wielką radością i szczerością zapewniamy wszystkim wygodne miejsce do spania.

Mamy z Mateuszem dwóch synów. Młodszy syn mieszka blisko nas, często przyjeżdża ze swoją rodziną i dużo nam pomaga.

Nasz starszy syn już dawno wyjechał do stolicy, tam mieszka, otworzył swoją firmę i prowadzi biznes. Ma tam dobre, dwupokojowe mieszkanie, żonę i syna, na którego bardzo czekali.

Kilka razy byli u nas w gościnie przez dłuższy czas i, oczywiście, byli przyjmowani po królewsku, można powiedzieć: najlepszy pokój był tylko dla nich, łóżko z pierzynami, zawsze czyste i świeże pościele, świeże i smaczne śniadania na werandzie, wszystko, jak należy.

Jednak z synową nie mogłam znaleźć wspólnego języka. Nazywała naszą okolicę wsią, choć to wcale nie wieś, tylko przedmieścia miasta, z małymi, ale schludnymi domkami, bo mamy tu naprawdę piękny sektor prywatny.

Nic jej się nie podobało, co dziwne, ciągle była obrażona na naszego syna, że zamiast jechać nad morze, spędzają czas u nas, a według niej marnują czas, w przeciwieństwie do jej znajomych i przyjaciół.

Nie mogła zrozumieć, że przecież jesteśmy rodzicami jej męża, a ta wizyta to nie tylko urlop, ale wizyta u rodziny.

I tak zeszłej jesieni, gdy zakończyliśmy wszystkie prace w ogrodzie, postanowiliśmy pojechać do nich w gościnę. Nigdy wcześniej nie byliśmy u nich, a ponieważ już nie jesteśmy młodzi, zdecydowaliśmy, że nie będziemy tego odkładać na później. Kto wie, co przyniesie jutro, może już nie będziemy mogli pojechać.

Zebraliśmy się, wsiedliśmy do pociągu i pojechaliśmy, uprzedzając ich wcześniej, że przyjedziemy na tydzień. Przyjechaliśmy do nich o godzinie 18. Miło – stół nakryty, posiedzieliśmy, porozmawialiśmy.

Siedzieliśmy z mężem długo, byliśmy już bardzo zmęczeni, wymienialiśmy spojrzenia, bo czekaliśmy, aż ktoś zaproponuje nam, gdzie będziemy spać. To był dla nas ciężki dzień.

Wydawało się, że nadszedł czas, by iść spać, ale nikt nam nic nie mówił. Nie wiedzieliśmy, gdzie mamy spać.

Wtedy synowa nagle mówi:

– Nie mamy dla was miejsca do spania, wynajęliśmy wam pokój w hotelu na tydzień. Nie jest drogi, ale ma przyzwoite warunki, nie gorsze niż u was w domu.

Byliśmy z mężem tak zaskoczeni, że nie potrafię tego opisać!

Mówimy:

– Dlaczego mamy gdzieś jechać? Wystarczy, że rozłożycie nam materac w pokoju dziecięcym, to tylko na jedną noc! Wnuk nawet prosił, żebyśmy zostali z nim w pokoju, ale synowa była nieugięta: już zapłaciliśmy z góry za kilka dni, więc dobranoc! Przyjedziecie jutro.

Syn pojechał z nami taksówką do hotelu. Widziałam, że było mu trochę głupio z powodu swojej żony, ale my z ojcem wtedy milczeliśmy.

Hotel był jak z minionej epoki, nic szczególnego: prysznic i toaleta wspólne z sąsiadami z drugiego pokoju, dwa łóżka z szafkami i jakiś stary telewizor, który nawet nie działał – próbowaliśmy go włączyć, ale bez powodzenia.

To było jak akademik, zupełnie straciliśmy humor. Mieliśmy dziwne uczucie, jakbyśmy nie przyjechali do bliskich, ale do zupełnie obcych ludzi.

Spaliśmy, jeśli można to nazwać snem, ale nie było gdzie zjeść śniadania. W pobliskiej kawiarni ceny były dla nas zbyt wysokie, może nie wygórowane, ale dla nas, w naszym wieku, było to za drogie. Po prostu nie mieliśmy ochoty wydawać takich pieniędzy na jedzenie.

Wzięliśmy taksówkę na własny koszt i pojechaliśmy z powrotem do dzieci, bo nie wiedzieliśmy, co robić w tym hotelu, a oboje byliśmy głodni.

Nikt nie miał dla nas czasu, wszyscy byli w pracy, na szczęście wnuk miał wakacje, więc spędzaliśmy z nim czas w ciągu dnia. Wieczorem zasiadaliśmy do stołu razem, ale potem znowu odsyłano nas do hotelu na nocleg.

Czwartego dnia tych podróży, wymyśliliśmy z mężem pretekst, że musimy wracać do domu, kupiliśmy bilety i od razu wyjechaliśmy.

Całą drogę powrotną przepłakałam – tak było mi przykro z powodu naszych dzieci! Nigdy bym nie pomyślała, że tak zostaniemy ugoszczeni przez nasze własne dziecko na stare lata.

Oboje z mężem nie mogliśmy uwierzyć, że to rzeczywistość.

Przyjechaliśmy do domu i opowiedzieliśmy, jak nas przyjęto. Młodszy syn bardzo się zdenerwował – zadzwonił do brata i pokłócili się.

Wielu naszych krewnych było w szoku z powodu takiego przyjęcia. Ale niektórzy nasi młodsi znajomi powiedzieli, że to teraz normalne według stołecznych standardów, i nie powinniśmy grymasić.

Przecież to nie my zapłaciliśmy za pokój! No tak, ale za taksówki w obie strony już musieliśmy zapłacić. Poza tym, jesteśmy ich rodzicami – my zawsze oddawaliśmy swoje łóżko rodzicom, a sami spaliśmy na podłodze, bo to uważam za wyraz szacunku.

Jednak zaczęłam się wstydzić swojego zachowania – po tej wizycie przestałam właściwie rozmawiać z synem, tylko krótkie telefony w sprawach praktycznych, i tyle. Może oni są na nas obrażeni za tę wizytę?

Chcę poznać opinię ludzi, którzy mogą spojrzeć na tę sytuację z boku – czy to teraz normalne, że przyjeżdżających krewnych, a zwłaszcza rodziców, wysyła się do hotelu?

Czy powinnam przeprosić synową, bo teraz jawnie ją ignoruję?

Tylko raz przez cały ten czas mój syn zapytał mnie, czy nie jesteśmy na nich obrażeni, odpowiedziałam wymijająco: jak myślisz?

Syn nie odpowiedział nic więcej, jakoś tak zakończyliśmy tę rozmowę. Tylko wnukowi przekazuję pozdrowienia, imienia synowej nawet nie chcę wypowiadać na głos.