„Nie chcę widzieć wnuka na rodzinnym przyjęciu – z nim nie da się odpocząć!” – mówi teściowa

– Moja córka wkrótce ma urodziny, okrągła rocznica – trzydziestka piątka! – opowiada sześćdziesięcioletnia Anna. – W tym roku postanowiliśmy zebrać całą rodzinę. Już dawno się tak nie spotykaliśmy, nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio! Moja córka właśnie urządza się w nowym mieszkaniu, trwa remont, więc uzgodniliśmy, że gości zaprosimy do nas. Mamy trzy pokoje, miejsca wystarczy…

Rodzina Anny nie jest zbyt liczna: mąż, osiemdziesięcioletnia mama, siostra z dwiema dorosłymi córkami, a także syn z rodziną – żoną Weroniką i siedmiomiesięcznym synkiem.

– Kiedyś kilka razy w lecie spotykaliśmy się na działce mojej mamy! – wspomina Anna. – Ale działkę sprzedaliśmy, bo nie miał kto na niej pracować. Starsi już nie mogą, zdrowie nie pozwala, a młodych tam w ogóle nie da się zaciągnąć. Mówią, że taniej im kupić owoce i warzywa, niż tracić weekendy w korkach…

Bez działki widujemy się rzadziej, i to raczej częściowo: raz z siostrą, raz z mamą, czasem z kimś z młodszych. Ale tak, żeby usiąść razem przy stole, porozmawiać i omówić nowości, tego nie było od dawna.

– Uzgodniliśmy, że spotkamy się w sobotę o czwartej po południu – opowiada Anna. – Wszystkim pasowało, poza oczywiście Weroniką, moją synową. Syn zadzwonił potem i mówi: „Mamo, Weronika powiedziała, że możemy albo o godzinę wcześniej, albo o godzinę później. Mały wtedy śpi.” I zaczyna się znowu: wszystko ma się kręcić wokół dziecka! Do drugiej mogą, potem już nie, a potem dopiero po piątej, ale o ósmej muszą wracać do domu, kąpać dziecko i kłaść spać…

Anna nie kryje irytacji. Weronika to według niej z tych matek, które w internecie nazywają „przewrażliwionymi”. Całe jej życie kręci się wokół malucha. A ciąża wcale nie była lżejsza: Weronika ciągle opowiadała o swoim brzuchu, robiła zdjęcia z każdej strony, czytała na głos bajki, a każde kopnięcie dziecka natychmiast relacjonowała wszystkim, obrażając się, jeśli ktoś próbował zmienić temat.

– Myśleliśmy: no dobrze, hormony, minie jej! – opowiada Anna. – Podchodziliśmy do tego ze zrozumieniem. Ale po porodzie wcale nie było łatwiej. Ciągłe pretensje o wszystko – to już nie do zniesienia! Jak zadzwonię, żeby zapytać, co słychać, to oburzenie: „Co ma być? Wszystko w porządku, nic nowego!” Jak nie zadzwonię, znowu pretensje: „Nie interesujecie się wnukiem!” Powiedziałam raz, że dziecko jest podobne do niej – burza emocji, dzwoni do Pawła, męża, skarży się. On potem do mnie: „Co ty jej takiego powiedziałaś? Ona tam płacze!” Mówię mu, co powiedziałam, a on nie wierzy: „Niemożliwe, coś jeszcze musiało być!” A ja mam już tego dosyć…

Mimo to Anna stara się utrzymywać poprawne relacje z synową, choć, jak sama przyznaje, jest to bardzo trudne.

– Poszliśmy kiedyś do nich na zaproszenie Weroniki. Patrzę, okno otwarte, w pokoju chłodno i przeciąg, a dziecko leży rozebrane – wspomina. – Mówię: „Weronika, zamknij okno, przeciąg to nic dobrego.” A ona zaczęła mi wygłaszać wykład o „kamiennej epoce” i „przestarzałych poglądach”. I co? W nocy dziecko miało gorączkę, przeziębiło się! Zabrali je do szpitala. A kto był winny?

– Wy?

– Oczywiście! Bo „nakrakałam”.

Teraz Anna woli milczeć, żeby nie prowokować kolejnych konfliktów.

– A teraz na urodzinach będą ludzie, którzy nie mają małych dzieci albo już dawno ich nie mają! – wzdycha Anna. – Wszyscy chcą usiąść, porozmawiać. O dzieciach nikt nie ma ochoty słuchać cały wieczór. A poza tym, to urodziny mojej córki, a nie malucha! Ale jak przyjedzie Weronika z dzieckiem, cała uwaga skupi się na nich…

Do tego synowa i syn planują przyjechać samochodem, co też rozczarowało Annę. Paweł będzie prowadził, więc nie wypije nawet symbolicznej lampki wina.

– Powiedziałam, może Weronika zostanie z dzieckiem w domu, skoro to takie trudne, albo niech zostawi malucha swojej mamie na wieczór. Ojej, co się wtedy zaczęło! „Nie chcecie widzieć wnuka na rodzinnym przyjęciu, to powiedzcie to wprost! Najważniejsze, żebyście mogli się najeść i bawić!” – opowiada. – „Widzieliście wnuka cztery razy w siedem miesięcy i nawet się do niego nie zbliżacie!”

Anna przyznaje, że faktycznie nie czuje szczególnej więzi z wnukiem, co trochę ją martwi.

– Najbardziej smutne jest to, że naprawdę nie chcę widzieć wnuka na przyjęciu! – wzdycha. – Nie usiedzi spokojnie na rękach, nie jest tak wychowany. Ktoś będzie musiał za nim biegać, a to raczej będę ja. Córka, solenizantka, na pewno nie zajmie się nim, Weronika będzie chciała zjeść, a Pawła mi szkoda, niech chociaż on trochę odpocznie…

Czy to źle, że babcia nie chce widzieć wnuka na rodzinnym przyjęciu? A może winna jest synowa? Co o tym myślicie?