– Nie chcesz dawać pieniędzy – nie dawaj, ale mnie pouczać nie musisz – córka obraża się na moje próby przemówienia jej do rozsądku
Jakże liczyłam na to, że Annie trafi się dobry, rozsądny mąż, który poskromi jej miłość do rozrzutności. Ale moje modlitwy nie zostały wysłuchane – wybrała sobie takiego samego rozrzutnika, któremu pieniądze palą kieszeń i który w ogóle nie myśli o jutrze. Nie rozumiem, jak można tak żyć, i nie wyobrażam sobie, jak oni będą funkcjonować, gdy zabraknie rodziców – pomocników.
Wiele dzieci dostaje od krewnych pieniądze na święta, żeby kupić sobie coś według własnego uznania. Jedni odkładają na większy zakup, inni wydają stopniowo, przedłużając sobie przyjemność. A Anna od razu wszystko przepuszczała na jakąś głupotę, o której następnego dnia już nawet nie pamiętała.
Wtedy myślałam, że to po prostu niedojrzałość dziecka, która z czasem minie. Próbowałam nawet zaszczepić w niej, jak to się teraz modnie nazywa, podstawy edukacji finansowej. Ale na próżno – gdy tylko pojawiały się pieniądze, Anna natychmiast zapominała o wszelkich radach i pędziła do najbliższego sklepu.
Można by pomyśleć, że trzymaliśmy ją krótko i w ogóle niczego nie miała, ale to nieprawda. Miała wszystkiego pod dostatkiem. Były i zabawki, i książki, i różne kolorowanki, kredki, flamastry i co tylko dusza zapragnie. Nikt jej też nie ograniczał w jedzeniu. Oczywiście nie pozwalaliśmy jeść cukierków kilogramami – wszystko w granicach rozsądku – ale też nie żyła na suchej kaszy gryczanej.
Z mężem machnęliśmy już na to ręką i po prostu przestaliśmy dawać jej większe kwoty. Drobne sumy zawsze miała, ale coś poważniejszego – nie, bo i tak nigdy nie wyda tego na nic rozsądnego.
Mąż mówił, że tak lekko podchodzi do pieniędzy, bo jeszcze nie zaczęła ich sama zarabiać własnym wysiłkiem. Gdy tylko poczuje, co znaczy zarobić pieniądze i potem z nich żyć, wszystko się wyprostuje. Wątpiłam w to – i miałam rację.
Po ukończeniu studiów córka znalazła pracę. Mieszkała wtedy z nami i do niczego się nie dokładała, miała pełny wikt i opierunek. Swoją pensję roztrwaniała w pierwszy tydzień, a potem „pożyczała” od nas na dojazdy, przekąski i inne potrzeby. Złościliśmy się, ale dawaliśmy, bo co mieliśmy robić?
Rok temu córka ogłosiła, że wychodzi za mąż. Poznała nas z narzeczonym, jak należy. Chłopak jak chłopak, rówieśnik córki. Też pracuje, mieszka osobno, ma mieszkanie po babci. Po naszym spotkaniu córka przeprowadziła się do niego.
I znowu zaczęło się: „Mamo, tato, dajcie pieniądze”. Tym razem powodem miało być odkładanie na wesele. Tak mówili, ale w rzeczywistości całe wesele, z tego co mi wiadomo, sfinansował ojciec pana młodego. Nie spodobało mi się to, ale to nie nasza sprawa. Chciał ufundować synowi uroczystość – zrobił to.
Po ślubie córki szybko pojawiła się nowina o ciąży. Oczywiście się ucieszyliśmy, ale miałam niepokój w sercu. Po ślubie mieszkali razem pół roku i nie było miesiąca, żeby córka nie prosiła mnie lub ojca o pieniądze. Choć zięć pracuje i dobrze zarabia, to wiem na pewno.
To świadczy o tym, że teraz oboje trwonią pieniądze i żadne nie myśli o jutrze. Pomyślałam, że może wiadomość o powiększeniu rodziny sprawi, że zmądrzeją, ale minęły dwa miesiące i widzimy to samo – córka znowu prosi o pieniądze.
Postanowiłam z nią poważnie porozmawiać, bo to już przesada.
– U was co miesiąc jest jakiś powód, dla którego nie starcza wam do wypłaty. A tymczasem ty kupiłaś sobie nowy telefon, wzięliście na raty drogiego robota-odkurzacza, zięć znowu zamówił jakieś gadżety do swojego komputera. To wszystko pieniądze wywalone w błoto!
Anna zaczęła oburzona tłumaczyć, że to przemyślane zakupy. Nowy telefon był jej rzekomo obiektywnie potrzebny, bo stary zaczął się psuć. Komputer zięcia to też bardzo ważna rzecz. A robot-odkurzacz jest wręcz niezastąpiony, bo niedługo będzie jej ciężko sprzątać.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że telefon podarowaliśmy jej zaledwie pół roku temu, na komputerze w domu zięć siedzi tylko przy swoich grach, a robota-odkurzacza już zdążyli zepsuć – zięć o nim zapomniał i się potknął. Obiecał go „kiedyś w najbliższym czasie” naprawić.
Z jakiegoś powodu moje argumenty dotknęły córkę, oświadczyła, że sami sobie poradzą, jak mają żyć.
– Nie chcesz dawać pieniędzy – nie dawaj, a pouczać mnie nie musisz – powiedziała obrażonym tonem.
Nie będę. Mężowi też zabronię, i porozmawiam ze swatami. Pomożemy produktami, kupimy wszystko dla malucha, ale pieniędzy do ręki ode mnie już więcej nie dostaną.
