Nie lubię krewnych, którzy przyjeżdżają bez uprzedzenia i jeszcze oczekują, żebyśmy za wszystko zapewnili “wszystko wliczone”
Mój mąż ma ogromną ilość krewnych. I jeśli ktoś powie, że to dobrze, to jestem gotowa temu zaprzeczyć. Wszystko przez to, że pewnego razu jego krewni przyjechali do nas do domu w momencie, gdy tego zupełnie się nie spodziewaliśmy.
Byłam akurat w pracy, było pół do czwartej po południu, dzwoni mój mąż i mówi, że jego kuzyn drugiego stopnia przyjechał z żoną, dwójką pięcioletnich dzieci i babcią. I nieważne, że w naszym mieszkaniu są tylko dwie pokoje. Powiedzieli, że tylko na dwa dni.
No to ja biegnę z pracy do domu, gotuję jedzenie jak dla żołnierzy, znalazłam wszystkim miejsca do spania. Już nie mówiąc o tym, że byłam zmęczona z pracy, a dodatkowo musiałam zajmować się krewnymi. No dobrze, myślę sobie, przecież to tylko na dwa dni i odjadą. Ale nie, zostali aż na cały tydzień.
Codziennie w pracy otrzymywałam telefony z pytaniami, kiedy będzie jedzenie i kiedy mnie będą czekać. Jak to – dwie kobiety w domu, a nie potrafią ugotować jedzenia. Całe jedzenie kupowaliśmy na nasz koszt – przecież oni są gośćmi, gotowałam i sprzątałam ja. Przecież są gośćmi, przyjechali na odpoczynek.
Kroplą, która przepełniła czarę, było to, gdy wróciłam do domu siódmego dnia, a w domu prawdziwy chaos. Ich dwoje małych dzieci obróciło wszystko z szaf do góry nogami i dodatkowo oblało całą odzież farbą do malowania. Na moje uwagi i wściekłe spojrzenie matka dzieci odpowiedziała – “no przecież to tylko dzieci”. A gdzie byli dorośli?
Tego samego dnia wysłaliśmy krewnych do hotelu. Oni zadzwonili i powiedzieli, że obrażają się za taką “gościnność” i więcej do nas nie przyjadą. A ja się przeżegnałam i powiedziałam – “I dzięki Bogu”.
