Nie mogę przejść na emeryturę, ponieważ pomagam córce i wnuczce. Jak one sobie beze mnie poradzą?
Mam 68 lat, ale nadal pracuję, ponieważ utrzymuję córkę i wnuczkę. Córka rozwiodła się rok temu, teraz siedzi z dzieckiem, a ja muszę zapewniać rodzinie środki do życia. Bardzo się boję, że z powodu wieku poproszą mnie o ustąpienie miejsca komuś młodszemu. Jestem głównym żywicielem rodziny.
Córka wyszła za mąż w wieku dziewiętnastu lat, chociaż prosiłam ją, żeby przemyślała to, poczekała, ale ona zdecydowała po swojemu. Jej mąż też nie miał wtedy zbyt wielu lat – miał dwadzieścia jeden. Młodzi poszli mieszkać do jego rodziców. Tam córka wytrzymała niedługo, teściowa codziennie doprowadzała ją do łez, a mąż nie interweniował.
Przenieśli się do mnie. Choć nie podobało mi się takie współzamieszkiwanie, nie było innego wyjścia. Córka była w ciąży, a jeśli mieliby wynajmować mieszkanie, to nie starczyłoby na życie, a dziecku trzeba było kupić wiele rzeczy. Zaczęliśmy mieszkać razem.
Młodych praktycznie nie widziałam, ponieważ rano wychodziłam do pracy, kiedy jeszcze spali, a wieczorem ich nie było w domu. Córka mówiła, że są w pracy, ale wydawało mi się, że gdzieś się bawią, ponieważ nie przybywało im pieniędzy, mimo że żyli na moim utrzymaniu.
Kiedy córka była już w ósmym miesiącu ciąży, oni mocno się pokłócili. Zięć spakował walizkę i odszedł.
Do porodu prawie się nie kontaktowali, ale potem się pogodzili. Ze szpitala położniczego zabrał ją do wynajętego mieszkania. Próbowałam odwieść córkę od przeprowadzki do niego. Ale ona powiedziała, że w rodzinie różnie bywa, a on obiecał jej, że to się nie powtórzy.
Zaczęli mieszkać razem. Z pieniędzmi było tam krucho, prawie całą pensję im oddawałam, żyjąc za emeryturę. Czekałam, kiedy zięć zacznie utrzymywać rodzinę, ale on się nie spieszył. Córce już nic nie mówiłam, bo od razu wpadała w krzyk. Tak mieszkali pół roku, aż córka przyszła do mnie z wnuczką i walizką, zapłakana.
Zięć kilka razy przychodził do niej, żeby się pogodzić, ale nie wpuściłam go do domu, nie miał tam czego szukać. Córka też nie chciała z nim rozmawiać. Potem przestał przychodzić, a po rozwodzie i ustaleniu alimentów zniknął całkowicie, jakby go nigdy nie było.
Minął rok od rozwodu, a on ani grosza na dziecko nie wysłał. Komornicy tylko rozkładają ręce, nie mogą go znaleźć. Więc możemy liczyć tylko na siebie. I tak liczymy.
Pracuję, córka zajmuje się dzieckiem i domem, czeka, aż dostaną miejsce w przedszkolu. Mnie jest już ciężko pracować, ale nie mogę odejść. Nawet gdybym została z wnuczką, córka nie zarabiałaby tyle, co ja teraz, a nawet mojej pensji ledwo nam starcza.
Najbardziej boję się, że wyrzucą mnie z pracy, przecież od dawna jestem emerytką. Powiedzą, że trzeba ustąpić miejsca młodym, i to będzie koniec. Ale na razie się trzymam. Chociaż na taką starość nie liczyłam, myślałam, że w tym wieku to córka będzie mi pomagać, a wyszło inaczej.
