Niedawno miałam urodziny. Zaprosiłam gości do domu, zebrało się 12 moich najbliższych krewnych i przyjaciółek, wszyscy zmieścili się w jednym pokoju. Miałam nadzieję, że synowa mi pomoże, ale ona usiadła przy stole i czekała, aż sama wszystko podam. Było mi za nią wstyd przed przyjaciółkami i krewnymi. Ale to jeszcze nie wszystko. Kiedy ja biegałam po kuchni, nosząc talerze tam i z powrotem, Anna zdążyła każdemu z moich gości wyłożyć prosto w oczy całą „prawdę”. Nikt jej nie zatrzymał, a narobiła mi takiego zamieszania, że teraz ani krewni, ani przyjaciółki nie chcą się ze mną kontaktować

– Mamo, jestem twoim synem, kto mi pomoże, jak nie ty? – Andrzej przyszedł jeszcze raz, żeby poprosić o możliwość zamieszkania u mnie.

– Synu, już ci mówiłam – możesz tu mieszkać, ale bez Anny – przypomniałam mu swój warunek.

– Mamo, no jak bez Anny? To moja żona.

– To niech twoja żona nauczy się trzymać język za zębami i zachowywać jak należy w cudzym domu – odpowiedziałam.

Syn ożenił się 8 miesięcy temu. Synowa nie spodobała mi się od samego początku. Nie chodzi o wygląd – z tym u niej wszystko w porządku. Chodzi o jej maniery, a dokładniej o ich brak.

Anna jest całkowicie nietaktowna, ale przedstawia to jako szczerość i bezpośredniość, twierdzi, że lepiej powiedzieć całą prawdę prosto w oczy. I mówi, nie dobierając słów.

Mieszkam sama w dwupokojowym mieszkaniu. Już na wstępie powiedziałam synowi, że nie zamierzam mieszkać z synową. Dlatego na wesele dałam im 20 tysięcy dolarów. To wszystko, co miałam. Taką samą sumę dali im też jej rodzice, więc młodzi od razu kupili mieszkanie.

Ale to mieszkanie w nowym budynku, który jeszcze nie jest oddany do użytku. Więc póki dom się buduje, muszą gdzieś mieszkać. Nie chcą iść na wynajem, bo wolą w tym czasie odłożyć coś na remont, bo w mieszkaniu są tylko betonowe ściany i nic więcej.

Poszłam im na rękę, choć nie chciałam tego robić. U jej rodziców sytuacja jest jeszcze gorsza: w dwupokojowym mieszkaniu mieszka młodsza siostra synowej i babcia, tam już w ogóle nie da się ich upchnąć.

Przeznaczyłam młodym jeden pokój i starałam się omijać ostre zakręty, choć z Anną to było trudne – ja jedno słowo, ona dziesięć. I w kółko powtarza: „Ja tylko mówię prawdę prosto w oczy, a prawdy nikt nie lubi”.

A co ona mówi? To się w głowie nie mieści. Na przykład, że nie powinnam tyle jeść, bo mam nadwagę. Albo że wyglądam znacznie starzej, niż wskazuje mój wiek. Kto by lubił taką „prawdę”?

Ale milczałam, choć było to trudne. Jednak pewne wydarzenie zmieniło wszystko. Niedawno były moje urodziny. Zaprosiłam gości, 12 moich najbliższych krewnych i przyjaciółek, akurat się wszyscy zmieścili w jednym pokoju.

Miałam nadzieję, że synowa mi pomoże, ale ona usiadła przy stole i czeka, aż sama wszystko podam. Było mi wstyd przed moimi gośćmi.

I to wciąż nie koniec. Kiedy ja biegałam po kuchni, Anna zdążyła każdemu z moich gości powiedzieć prawdę prosto w oczy. Nie było komu jej powstrzymać, a ona narobiła takich szkód, że teraz ani krewni, ani przyjaciółki nie chcą ze mną gadać.

Wszystko, co kiedykolwiek u nas w domu mówiono, synowa im wyjawiła, i jeszcze dodała coś od siebie. Teraz, dzięki niej, nie mam już ani krewnych, ani przyjaciółek.

Synowa nie czuje się winna, powtarza swoją ulubioną frazę, że na prawdę się nie obraża. A kto ją prosił, żeby wtrącała się w życie ludzi starszych od niej, nadających się na jej rodziców?

– Skoro na prawdę się nie obraża, to masz moją prawdę: jesteś niewychowana i nie chcę cię więcej widzieć w moim domu – powiedziałam synowej.

Dałam im tydzień, żeby znaleźli sobie nowe lokum. Syn wyprowadzał się ode mnie bardzo niezadowolony. Obraził się, stanął po stronie żony, a mnie jeszcze skrytykował, że krewni i przyjaciółki są dla mnie ważniejsi od rodzonego dziecka.

Przez miesiąc nic o nich nie słyszałam, a teraz syn znowu się pojawił, prosi, żebym przyjęła ich z powrotem, bo nie stać go na płacenie za wynajem. Okazuje się, że synowa jest w ciąży.

Choć to dopiero pierwsze miesiące, już rzuciła pracę, bo źle się czuje. Pracuje tylko mój syn i z jego pensji nie starczy na wynajem i na utrzymanie. Liczy więc, że zapomnę o wszystkim, wybaczę i przyjmę ich z powrotem.

Ale ja nie chcę tego robić. Niech synowa nauczy się myśleć, zanim coś powie. Mam słuchać jej bzdur przez cały dzień i tylko się wycierać? O, nie. Nie potrzebuję tego na starość we własnym domu.

Pomogłam im, jak mogłam, oddałam wszystkie swoje pieniądze. Niech teraz sami myślą i sobie radzą. Syn wciąż ma nadzieję, że zmienię zdanie, choćby ze względu na wnuka. To dla mnie ważne, ale jak sobie wyobrażę, że synowa całe dnie będzie siedzieć w domu i „prawdę” mi prawić, to uświadamiam sobie, że nawet dla wnuka nie jestem gotowa tego znosić.

A jaka jest wasza opinia? Czy jestem złą matką, czy robię dobrze?