Odmówiłam organizacji urodzin męża w domu i zasugerowałam restaurację. Teraz jestem „złą gospodynią”
W tym roku mój mąż obchodził swoje 35. urodziny. Z tej okazji planowaliśmy większą imprezę, zapraszając rodzinę i bliskich przyjaciół. Jednak tym razem kategorycznie odmówiłam organizowania wszystkiego w domu. I jak się okazało – popełniłam wielki „błąd”.
Nasze rodziny są liczne – moi rodzice, babcie, rodzeństwo z dziećmi, a po stronie męża: rodzice, brat z rodziną, siostra, dziadkowie. Do tego dochodzą ciotki, wujkowie, kuzynostwo, z którymi mamy bliskie relacje. Każde większe święto zamienia się w ogromną imprezę, do której trzeba przygotowywać się tygodniami.
W naszej rodzinie panuje tradycja, że urodziny, święta i inne ważne wydarzenia organizuje się w domu. Każda gospodyni musi zaplanować menu, ugotować mnóstwo potraw, zadbać o dekoracje, a potem przez kilka godzin obsługiwać gości. A na koniec, kiedy wszyscy już wyjdą – zostaje sterta naczyń do zmywania i totalne zmęczenie.
Ostatnie urodziny, które organizowałam u siebie, wspominam jak koszmar. Spędziłam cały dzień w kuchni, przygotowując sałatki, przekąski, piekąc ciasta i dbając, żeby wszystko było idealne. Mąż pomagał, jak umiał, ale jego pomoc ogranicza się do robienia zakupów i rozlewania wina. Byłam tak wyczerpana, że podczas imprezy dwa razy niemal zasnęłam przy stole. A po wszystkim jeszcze godziny sprzątania.
W tym roku postawiłam sprawę jasno: żadnych imprez w domu! Zarezerwowałam restaurację i oznajmiłam mężowi, że tym razem świętujemy na spokojnie, bez stresu. Początkowo marudził, że to „zbędny wydatek”, ale gdy podliczyliśmy, ile kosztuje przygotowanie domowego przyjęcia (produkty, napoje, alkohol, dekoracje), okazało się, że różnica wcale nie jest tak duża.
Impreza była świetna – elegancka sala, pyszne jedzenie, kelnerzy dbali o gości, a ja po raz pierwszy mogłam naprawdę cieszyć się tym dniem. Ale niestety, nie wszystkim to się spodobało…
Zarówno moja mama, babcia, jak i teściowa uznały, że „nie tak powinno się świętować rodzinne uroczystości”. Usłyszałam, że w restauracji „nie czuć domowego ciepła”, że „to lenistwo”, że „prawdziwa gospodyni dba o rodzinę i nie ucieka od obowiązków”.
Szczerze? Nie obchodzi mnie to. Po raz pierwszy nie spędziłam swojego czasu w kuchni, nie byłam wykończona po całym dniu przygotowań i naprawdę cieszyłam się chwilą. I zamierzam to powtarzać!
Z mężem ustaliliśmy, że od teraz wszystkie większe uroczystości będziemy organizować poza domem. Jeśli ktoś uzna to za powód do obrazy – to jego problem.
