Pewnego dnia synowa wprost powiedziała, że ma mnie dość, że irytuje ją moje starcze szuranie po podłodze, że ma alergię na zapach moich leków, a w miejscu mojego łóżka powinna stać szafa. Syn stał za plecami żony i milczał. Było mi bardzo smutno, że muszę tego wszystkiego słuchać, ale myślałam, że przyjmą mnie inne dzieci, przecież całe swoje życie starałam się dla nich
– Jutro spakujesz swoje rzeczy i żeby cię tutaj nie było.
– Czy ty oszalałaś od żalu, Anno? Mnie też jest ciężko, przecież pochowałam rodzonego brata. Otrzeźwiej!
– A co to ma do rzeczy – nie ustępowała żona brata – ja nie zamierzam z tobą mieszkać. Osobiście nic ci nie jestem winna i żadnych obietnic nie składałam.
Zalewając się łzami, musiałam spakować swoje rzeczy. Dwie małe torby – to był cały mój dobytek w wieku siedemdziesięciu lat. A co dalej? Miałam trójkę dzieci, ale do żadnego z nich nie mogłam zwrócić się o pomoc.
A jeszcze trzy lata temu wszystko było w porządku. Byłam gospodynią w swoim trzypokojowym mieszkaniu i nawet nie wyobrażałam sobie, że moje życie wywróci się do góry nogami, ponieważ postanowiłam pomóc synowi w trudnej sytuacji.
Tamtego dnia Michał, mój starszy syn, przyszedł do mnie szary z żalu. Mówił zająkając się, unikając mojego wzroku. Gdzieś w nieznanej towarzystwie przegrał sporą sumę w karty. Myślał, że to żart, ale potem zaczęto mu grozić. Syn prosił tylko o jedno: żebym wzięła potrzebną kwotę w kredycie, ponieważ sam nie miał oficjalnej pracy. Nawet znalazł bank, gdzie szybko mieliśmy dostać pieniądze pod zastaw mieszkania.
Zrobiłam wszystko tak, jak prosił, ale już po miesiącu zadzwonił pierwszy telefon z banku z prośbą o spłatę kredytu. Michał zapewnił mnie, że to pomyłka, że coś źle zrozumieli. Uwierzyłam mu, bo nie znałam się na bankach ani na kredytach, nie przyszło mi do głowy, że własny syn mógłby mnie okłamać lub zdradzić.
Życie szybko ściągnęło mi różowe okulary. Syn nie spłacał kredytu, a ja nigdy w życiu nie miałam w rękach takiej sumy. Po pewnym czasie odbył się sąd, a moje mieszkanie przeszło na własność banku za długi, a syn nawet nie powiedział „przepraszam”.
Zamieszkałam z Michałem i jego rodziną w wynajmowanym mieszkaniu. Ale długo mnie nie znieśli. Pewnego dnia synowa wprost powiedziała, że ma mnie dość, że irytuje ją moje starcze szuranie po podłodze, że ma alergię na zapach moich leków, a w miejscu mojego łóżka powinna stać szafa. Michał stał za plecami żony i milczał, co jasno dawało do zrozumienia, że to ich wspólna decyzja.
Zadzwoniłam do córki i tego samego dnia ona z mężem przyjechali, żeby mnie zabrać. Anna nie miała jeszcze trzydziestu lat, miała trójkę dzieci-urwisów.
Razem z mężem od razu uznali, że będę nianią, a oni będą pracować. Nikt nawet nie zapytał, czy w moim wieku dam radę zajmować się trójką małych dzieci, prać, gotować, sprzątać.
Starałam się, jak mogłam, ale wiek robi swoje, było mi bardzo ciężko. Zaczęły się wyrzuty: dlaczego nie umyłam naczyń, tylko leżę, dlaczego nie zabrałam dzieci tam, gdzie prosili, jak mogłam przez cały dzień nie odkurzyć, i tak dalej. Płakałam i piłam środki uspokajające. A kiedy trafiłam do szpitala, Anna, unikając mojego wzroku, poprosiła, żebym do nich nie wracała.
Został mi jeszcze średni syn, ale i on się mnie wyrzekł. Powiedział, że mieszka u żony, więc nie ma mnie gdzie zabrać, zaproponował, żebym wynajęła pokój lub zamieszkała w hostelu.
Ze szpitala zabrał mnie brat do naszego rodzinnego domu. Dzieci całkowicie o mnie zapomniały, obwiniając się nawzajem o to, kto powinien mnie przyjąć, pokłóciły się, obwiniając mnie, i na tym skończyła się wszelka pomoc.
I tak wczoraj pochowaliśmy brata. A dziś stoję z dwiema torbami na przystanku.
