Po pięciu latach teściowie w końcu przeprowadzili się do swojego domu, który zaczęli budować zaraz po naszym ślubie. Obiecali nam, że oddadzą nam swoje mieszkanie, ale potem zmienili zdanie
Zaraz po ślubie ja i Andrzej zamieszkaliśmy w wynajmowanym mieszkaniu, a jego rodzice zaczęli budować dom za miastem. Sami mieszkali w dwupokojowym mieszkaniu, ale nas do siebie nie zaprosili.
Nie przeszkadzało mi to, bo nie chciałam mieszkać z rodzicami. Jednak materialnie było nam bardzo trudno, po opłaceniu wynajmu nie zostawało nam na nic więcej pieniędzy. Chciałam zacząć odkładać pieniądze, aby później kupić własne mieszkanie, trochę oszczędności mieliśmy jeszcze przed ślubem. Ale teściowa zapewniła mnie, że jak tylko skończą budowę domu, natychmiast się przeprowadzą, a mieszkanie zostanie dla nas.
Mój mąż jest ich jedynym dzieckiem, więc propozycja teściowej wydawała mi się rozsądna. Andrzej zaproponował wtedy, żebyśmy przekazali wszystkie nasze oszczędności jego rodzicom i pomagali finansowo w budowie. Wtedy szybciej przeprowadzą się do domu, a my w końcu dostaniemy własne mieszkanie.
Oczywiście miałam wątpliwości, bo jeszcze nie wiadomo, jak się życie potoczy. Teraz zainwestuję w dom rodziców męża, a potem wyrzucą mnie na bruk i okaże się, że przez połowę życia pracowałam dla obcych ludzi? Różnie w życiu bywa.
Teściowa domyśliła się, co mnie niepokoi, i sama zaproponowała, żeby dom przepisać na pół, jedną połowę dla nas, drugą dla nich, we wspólną własność.
Tak też zrobiliśmy, oddałam wszystkie swoje oszczędności, ale nie mogłam się uspokoić. Wszystko, co szło na budowę – każda złotówka, każdy dodatkowy zarobek i premia, tam też poszły moje zasiłki macierzyńskie i praca zdalna, którą znalazłam na czas urlopu macierzyńskiego.
Projekt domu wybierali teściowie i moim zdaniem dom był zbyt duży dla rodziców męża. Ale oni usprawiedliwiali się, że starają się nie dla siebie, ale dla nas – dzieci i wnuków, które im podarujemy.
W końcu, po pięciu latach mogliśmy się przeprowadzać do domu. Teściowa i teść powiedzieli, że są jeszcze drobne niedoróbki, ale wszystko naprawią już mieszkając na miejscu. Ja już wróciłam z urlopu macierzyńskiego, dni odliczałam, kiedy będziemy mogli przeprowadzić się z wynajmowanego mieszkania do dwupokojowego mieszkania rodziców męża. Mieszkanie było duże, z niezłym remontem, w bardzo dobrej okolicy.
Zapytałam męża, kiedy w końcu zaczniemy pakować rzeczy, a on mi odpowiedział, że teściowie umówili się, że wynajmą mieszkanie lokatorom, już dawno się umówili. I teraz nie mamy gdzie się przeprowadzić. A właściwie mamy, ale nie do obiecanego mieszkania, tylko do domu.
– Dom jest ogromny, – powiedziała teściowa, – możemy się nawet nie widywać codziennie, macie samochód, więc nie będziecie zamknięci na wsi, a pieniądze będą całe: i na wynajem nie trzeba wydawać, i na budowę pójdzie z pieniędzy lokatorów.
Nie mogę wam opisać, co wtedy przeżyłam. Tyle czekałam, a teraz i tak muszę mieszkać z teściami. Ale nie mieliśmy wyjścia, okazało się, że spodziewam się dziecka.
Naprawdę mamy oddzielne połowy, widujemy się tylko w kuchni, a wszystkie niedoróbki dawno zostały naprawione. Ale nikt nawet nie myśli o wyprowadzce lokatorów.
– Jesteśmy na emeryturze, – mówi teściowa, – a z niej się nie da wyżyć. Więc to jest nasz dodatek na starość.
Kiedyś raz na kilka tygodni jeździliśmy z mężem na zakupy do supermarketu, dzieliliśmy się kosztami po równo z rodzicami męża, a od niedawna Andrzej przestał brać od nich pieniądze, mówi, że ich nie mają, a pomaganie im to jego obowiązek.
Nie rozumiem tego – teściowie mają niezłe emerytury i dochody z wynajmu mieszkania. Mało tego, że z tym mieszkaniem wyszło tak nieładnie, to teraz jeszcze w ogóle siedzą nam na karku. I z emeryturami, i z dochodami.
Nie mogę dzieciom kupić dodatkowych zabawek, sama też nie szaleję, a teściowie jeżdżą na wycieczki. Ostatni raz byłam nad morzem przed ślubem, dzieci go w ogóle jeszcze nie widziały. A czemu teściowie mają nie jeździć: rachunki za dom płacimy my, ich emerytury są całe, a z wynajmu mieszkania mają pieniądze.
Trudno tak żyć. Próbowałam rozmawiać – nie rozumie: czym nam źle, pyta? Z wnukami dziadek i babcia się widują, prezenty im dają. I niby nie ma powodów, żeby odchodzić, a i tak nie ma dokąd. Czwarta część domu jest moja, ale jak ją wydzielić? Co robić w takiej sytuacji?
